czwartek, 7 kwietnia 2016

Czwartek

    Wczoraj wyjazd z 972 i jego żoną do szkoły 2-go małego skurwiela. Dopiero w drodze okazało się, że jedziemy na wywiadówkę. Trochę się ucieszyłem, bowiem nie byłem nigdy w życiu na wywiadówce i z drugiej strony nie wiem jak to wygląda. Ponieważ 972 nie chciał iść na wywiadówkę, to pozostał ze swoim znajomym z wioski, z którym często pije na terenie szkoły na placu. W szkolę oczekiwałem z żoną od 972 na rozpoczęcie wywiadówki, w tym oczekiwaniu chodziłem po korytarzach i oglądałem wywieszki na ścianach. Rozbawiła mnie wywieszka przy przedszkolu, bowiem te połaczone budynki to moloch mający w sobie przedszkole, podstawówke i gimnazjum. Sie nie rodzą, to oni łaczą ile i jak się da. Otóż w części przedszkolnej na ścianie plakat robiony za pewne przy udziale dzieci, co powinny robić, czego nie powinny robić. W części co powinny w dziale higieny myć się w ogóle, myć zęby, zakładać czyste ubrania i (uwaga) używać dezodorantu. Jakoś nie uważam, aby 6 latkowi niezbędne do życia było używanie owego. Czyżby ukryte lokowanie produktu już w przedszkolu?
    Wprowadzono nas do sali gdzie miała odbyć się wywiadówka, ale pani z matematyki jeszcze musiała coś załatwić i polazła. Mamy, byłem jedynym facetem, rozprawiały głównie o angielskim, z którego ich pociechy miały najgorsze oceny. W zasadzie 3-ka na angolu, to tak jak gdzieś indziej 5-ka. To też pociechy miały głównie 1-ki i 2-ki. Mamy narzekały, że nauczycielka robi materiał jak pod egzamin, którego teraz po podstawówce nie będzie stąd nie musi tak na nie naciskać powodując u nich stres. Słysząc to słowo zastanawiałem się, przecież w czasach jak chodziłem do podstawówki czegoś takiego nie było, jak stres w szkole, a przynajmniej tak tego nie ujmowano. A tu stres i na dzieci nie naciskać, bo się w sobie zamkną, i tyle z tego będzie. Mamy prawie zgodne były, aby dzieci mniej uczyć, w imię lepszych ocen. Tak se myślałem - pierdolnięte. Mnie by zależało na tym, aby dziecko było jak najlepiej wykształcone, a nie stękałbym, aby obniżyć poziom nauczania, tylko by ładniej wyglądało w dzienniku. Szkoda, że nie zgodziły się na rozwiązanie, aby za oddychanie na lekcji wstawiać im 3-ki, jako szczególne osiągnięcie, że w stresie umią oddychać. Jak szkoły mają uczyć, jak sami rodzice tego nie chcą? Po kilku minutach weszła pani z matmy i przywitała się, na mnie trochę dziwnie patrzała, no fakt, nie było mnie wcześniej i nie wiedziała, kto i po co tu siedzi? Po jakiś krótkich spr. organizacyjnych przyszła pani z angola. W wypowiedzi użyła zdania, że klasa się bardzo dobrze uczy na tle innych klas i w tym momencie już chciałem się spytać:
- to czemu tego nie widać w ocenach?  (wcześniej kartki z ocenami rozdała wychowawczyni), ale powstrzymałem się, bo przecież nie bylem stąd. Pani tłumaczyła się jak mogła, że się stara im tłumaczyć, na lekcji prawie wszystko się udaje, robią, rozwiązują, ale jak przychodzi do spr. w materiału kiedyś tam przerobionego, to nic nie pamiętają. Mamy zaproponowały, aby robić sprawdziany cząstkowe, by oceny były lepsze, a to że nie umią się posługiwać językiem to mniejsza. Po raz kolejny się zastanawiałem, czy zdają sobie sprawę z robienia krzywdy własnym dzieciom? Po tej propozycji nauczycielka zrobiła wrażenie jakby przyjęła, że rodzicom bardziej zależy na cyferkach jak na umiejętności i przystała na to. Ustaliła zrobienie następnego unitu 8-go na dwa razy, aby dzieci się nie stresowały i dwa spr. do części pierwszej i drugiej.
   Hmm, może niech w ogóle nie chodzą do szkoły zaoszczędzą sobie zupełnie stresu i będą niewyobrażalnie szczęśliwe w swej głupocie. Po nauczycielce angola, weszła ponownie matematyczka. Do rodziców mówiła trochę jak do uczni 3 kl. podstawówki, czasami się zastanawiałem czy to już taki stały nawyk. Powtarzała to samo po 5 razy, jakby za pierwszym nie dało się tego łyknąć. Wreszcie przeszła do zachowania. Typowałem 2-go skurwiela od 972, że 100% coś nawywijał. I tak było, w nauczycielskim dzienniczku uwag, wpis. 2-gi wraz z dwoma kolegami (tu padły ich imiona) zamknęli w szkolnej ubikacji od zewnątrz ucznia 6 klasy. Ten wydostał się w kabiny dołem, bowiem był drobnej budowy. Yes, yes, yes, no jakby 2-gi skurwiel przeżyłby bez wykazania się, że z rodu skurwieli. Po tym jak to opowiedziałem już na stacji macierzystej, kiedy na grupie A były: 979, 895, 897, 834 rozpoczęła się licytacja kto co komu zrobił w szkole (podstawówce). Z opowieści wynikało, że jednak największym skurwielem był 979, zresztą do dziś tak jest, choć już się uspokoił.
    Po wywiadówce poszedłem do uczniowskiej ubikacji sprawdzić i częściowo wyobrazić to co tam zaszło jak go zamknęli w kabinie. Faktycznie zamek jest zamykany tylko od zewnątrz, od środka nie ma możliwości, aby dziecko się tam zamknęło, nawet język jest odwrotnie niż standardowo, czyli od środka się pcha i drzwi się otwierają. Z kolei, aby je zamknąć należy nacisnąć klamkę, aby język się schował, bo bez tej czynności drzwi się nie zamkną. Aby zamkiem od zewnątrz zamknąć należy mieć klucz, a'la imbus 4-kę i nim przekręcić plastik, aby wysunął się język zamka. Uczeń musiał być faktycznie drobny, że dołem przez podłogę udało mu się przedostać. W temacie uwag zachowawczych były jeszcze braki podręczników 2-gi tu też się załapał, żona od 972 nawet nie zapisała, z jakiego przedmiotu jej dziecko nie ma książki, Po temacie uwag odnośnie zachowania, temat zielona szkoła. Jedyny, który jeszcze nie zapłacił to 2-gi, ale tu sytuacja jest inna, bowiem jest w domu dziecka i instytucje państwowe muszą to między sobą załatwić.
   Była to pierwsza wywiadówka na której byłem. Wrażenia, ogólnie było fajnie, bo pierwsza to się to inaczej odbiera, co innego jakby to była już 8-ma. Natomiast co raz bardziej odnoszę wrażenie, że zwłaszcza 972 już się przyzwyczaił do braku dzieci w domu i jest mu z tym dobrze, a właśnie jest gorzej, jak są. Na wywiadówkę nie poszedł, po niej nawet się nie spytał, jakie informacje co do jego syna zostały przekazane, jak się uczy, o cokolwiek, co dot. jego syna. Tak jakby nie był jego. Taki produkt uboczny seksu, a sytuacja jaka się wytworzyła, że państwo przejęło opiekę nad małymi skurwielami jest idealna, bo w domu teoretycznie więcej kasy, spokojniej, oprócz kłótni, wzajemnego obrzucania się mięsem, wreszcie rękoczynów z żoną. Żona, tez co raz mniej zainteresowana nimi, szczególnie 3-im, co ten też odczuwa. Właściwie jakby nie popatrzeć na część rodzin z wioski, to taki stan byłby dla nich idealny. Produkty uboczne seksu, są po czasie kiedy dochodzą do wieku zaczynającego wqrwiać rodziców, odbierane im, a samym rodzicom żyje się lepiej, bo widują ich raz na tydzień przez parę godzin i są zadowoleni. Nie ma kosztów, nie ma larma, nie ma zniszczeń, a życie płynie do przodu.
   Przed wyjazdem wczoraj z nimi na wywiadówkę pytałem się żony 972:
- ile masz dostać zwrotu podatku za 4-kę dzieci
- cztery
- co cztery, cztery złote?
- nie 4 tysie
- to lepiej zrób korektę do PIT37, bo jak naliczą Ci zwrot z odsetkami i jeszcze do tego karę, to będą problemy
- pojadę tam kiedyś do US to się dowiem
- dowiedz się, bo ja tego spłacać nie będę.
   Dalej mówiła, że wszak rozliczyła ją naonczas księgowa, która wie o dzieciach.
- (ja) kto podpisał sie pod PIT37?
- ja
- no to Cb. będą ścigać nie księgową.
   Dobra, tyle, bo pracy w domu pełno, a siedzę tu przy klawie. Jutro reszta i jeszcze zdjęcia z konfiturą może wkleję. Narka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz