Wypadł nam czwartek we wpisie, ale to z przyczyn techniczno-ruchowych i pogodowych. Techniczno-ruchowe, bowiem byłem w Krakowie, a pogodowe - wracając na msc stacjonowania złapały mnie dwie burze i tu opóźniło wejście na stację zwrotną o prawie 1,5h. Ale do rzeczy.
W/g planu obudził mnie budzik. Czasu może i było sporo, ale procedury i tak jak zwykle wyszło na styk. Mało tego jeszcze musiałem się cofnąć, na szczęście jakieś 300 m po słuchawkę z radiotelefonu kolejowego. Wyjechałem planowo o 09:30, poc. za godzinę do przebycia jakieś 16km więc na spoko powienienem być. W pewnym momencie drogi patrzę na zegarek 09:48, pomyślałem w cipę, jestem dość przed czasem bo jedna górka i będę na msc. Jednak w drodze źle skręciłem i zjeżdżam z góry, jest stacja, ale Charsznica, a nie Miechów, z której rusza poc. No tera to się zaczęło robić, bo była już 10:08, a do przebycia jakieś 7 km. Już trochę zmęczony zakręciłem kołem na elektrowozie towarowym, jednak skład początkowo jechał nawet żwawo, ale pod kolejne góry już nie tak jak przy poprzednich. Czas płynął. Pojawiło się zwątpienie, czy wciągnę pod kolejną górkę skład i co będzie z silnikami przed następną. Wentylatory chłodzące silnika pracowały z pełną mocą. Zapomniałem napisać, że jak wstałem to na termometrze zewnętrznym było 31C, a jak wyjeżdżałem o 09:30 to już 32. Może w połowie drogi spojrzałem ponownie na komórkę, która godz. (była 10:19). Pomyślałem niefajnie, Miechów dopiero na horyzoncie. Przez myśl przeszło mi, jak ucieknie to pojade na krak rowerem, bo następny za godz., ale chwila refleksji, przecież dojadę tam ściorany i już po kraku nie pojeżdżę. Zakręciłem kołem, silniki weszły na tyle na ile mogły na wyższe obroty. Na szczęście nie było wiatru w twarz to jakoś się jechało. Wreszcie na 6 min przed odjazdem poc. wjechałem na właściwą drogę, którą miałem przyjechać. Zjazd niej do Miechowa jest z góry, widziałem stojący przy krawędzi peronowej skład. Jadąc z początku góry wyprzedził mnie tir. W opływie jego powietrza dałem wyższy prąd na silniki, prędkość składu wzrosła 45 km/h. Przed wiaduktem kolejowym hamowanie kontrolne, na wiadukcie już właściwe, skręt na hamowaniu w prawo, wyluzowanie i następne hamowanie już przed drzwiami dworca. W poc. po raz pierwszy ucieszyłem się z klimy, normalnie jej nie znoszę. Prawie ciekło ze mnie, a tu chłodzenie. Poszedłem na początek skłądu, przede mną kupował bilet mięśniak 18 letni, albo coś k/tego, bowiem pokazał leg. uczniowską. No ładny. Fajne mięśnie, ale jeszcze letnio nie opalony. Trochę wyższy ode mnie. Skład ruszył, niewiele osób było w nim, bo też i taka godzina.
Krakowski dworzec i galeria handlowa przy nim to majstersztyk projektowania. Nie będąc z kraka nie da się nie wejść do niej. Trzeba korzystać często z dworca, aby wiedzieć jak ją pominąć. No to wyszedłem przez nią, na szczęście na wysysaczy kasy jestem odporny. Pierwszy kurs z galerii na rynek krakowski. Wjechałem na torowisko tramwajowe, i nim dojechałem do pierwszego skrzyżo. Przejechałem. Do rynku tradycyjnie Pijarską i św. Jana. Mijałem ludi oglądających mapki jednostronne i pomyślałem co za gówna mają. Nie ma to jak mój plan Krakowa w spirali. W tym momencie właśnie załapałem, że nie spakowałem go i nie mam żadnego planu kraka. No pięknie do cyca. Wjechałem na rynek. Ludzi nawet niewiele, może godzina i temperatura. Na rynku dodatkową atrakcją było wystawienie wężą strażackiego, z którego, ze specjalnej końcówki sączyła się mgiełka wodna przez którą przechodzili ludzie chłodząc się. Z rynku tradycyjnie Grodzką do Wawelu, tu przerwa nad Wisłą w celu pochłonięcia drugiego śniadania.
Na zdjęciu ławeczka, na której pożerałem, przy niej koń towarowy służący już około 14 lat. Się tak teraz zastanawiam czy aby nie więcej, ale przyjmijmy tyle. Żrąc zastanawiałem się gdzie dalej jechać skoro nie mamy planu m-ta. Wybrałem kierunek wzdłuż Wisły na Kr-ów Płaszów, do którego dotarłem całkiem przypadkowo, trochę przez krzaczory skręcając od Wielickiej w lewo. Na stacji przelazłem przez peron drugi w stronę Prokocimia. Ścieżką pod nastawnię wykonawczą KP1. Na ścieżce na międzytorzu mijał mnie elektrowóz EU07 z drugą, mech. z trąby, podniosłem rękę na znak zrozumienia i czekałem aż przejedzie na tor 12-ty.. Następnie dalej przy nastawni. Nastawnicza z okna zaciekawiona gdzież też lezę bez koszulki, w samych krótkich spodenkach z rowerem przez tory. Za nim zaczęła się pytać, ja się spytałem:
- na Prokocim towarowy tu przejdę?
- a w które msc. na tym towarowym chce Pan iść
- na wagonownię
- tak to tym skrajnym torem
- dziękuję, szczęśliwej.
Poszedłem torowiskiem torem 20C, a jak skryłem się za roślinnością za nastawnią to wstawiłem rower na główkę szyny i prowadziłem dalej po niej. Płynnie wtedy jedzie, nie podskakuje na tłuczniu i podkładach. Torem dotarłem do grupy PrA, na której na torze 19-ym odstawione były wagony IC.
To trochę jak zagubione wagony. W ostatnich ludzie bezdomni stworzyli sobie małe mieszkanka w przedziałach i wbrew obiegowej opinii, nawet czysto tam było.
Na końcu jeszcze pokręciłem się przy tarczach zaporowych przy nieczynnej nastawni.
Z grupy PrA przeszedłem na kładkę i nią nad zalew Bagry. Zszedłem z kładki i oczom ukazał się jakby swojski widok. Nad jeziorkiem grupki lokalnych mięśniaków-skurwieli. Jeden mięśniak-skurwiel z tatuażami, widać przywódca grupy, reszta wokół niego. Inne grupki 3 do 5 osobowe rozlokowane były niedaleko. Widoki takie, że musiałem się dobrze powstrzymywać przed wzbudzeniem się organu. Oczywiście zaraz znalazły się wytypowane jednostki, z którymi chętnie bym poszedł od odstawionych wagonów IC w tym przywódca grupy. No przejebany mięśniak. Żadne tam napompowane mięśnie na siłowni, jakiś strongman czy inny sztuczny twór. Zastanawiałem się czy nie zrobić tam zdjęcia, ale musiałbym je robić dobrze z ukrycia, a mógłbym zostać zlinczowany. Lokalne wioskowe mięśniaki też się nie fotografują. Ot takie są skurwiele. Przypiąłem rower do uziemienia słupa wysokiego napięcia i poszedłem się okompać w jeziorze, bo łażąc po wagonach, po semaforach trochę się uwaliłem. W wodzie inne mięśniaki, a jak jakiś ładniejszy to przy nim np. trzy laski mizdrzące się o jego wdzięki. Taki standard. Po wyjściu z wody suszyłem się na trawie, ręcznika żadnego nie miałem, a firanami z wagonów (dwoma) jako trofeum nie dało się wytrzeć, bo trochę brudne. Temperatura jednak sprzyjała schnięciu, a z powodu widoków zapominałem, że w ogóle się suszyłem. Z powodu godziny (po 14:00) niektóre mięśniaki zaczęły się zbierać na obiady. Przywódca jako jedyny miał, czy był z laską. Oczywiście nie zważając na innych, wszak lokalny król mięśniaków-skurwieli, leżał na lasce i jeszcze trochę, a by ją przeleciał przy innych. Patrząc na nich pomyślałem, przyrost naturalny ujemny na razie nie zagrożony. Sam też po jakimś czasie prawie wyschniety wstałem i pojechałem. Oczywiście wcześniej jednego ładnego mięśniaka pytałem się o drogę na Nową Hutę. Jakoś nie ogarniał tematu, to spytał się innych skurwieli jak tam jechać. Lokalne mięśniaki w wiosce też nie ogarniają kierunków jakby się ich spytać, więc norma. W/g wskazówek dojechałem do Lipskiej, ale już tam dwa razy kiedyś byłem i jechało się tamtędy w stronę Rybitwy kilometry na N.H. Zawróciłem, a robiłem to dwa razy, bo nie mogłem się zdecydować, w końcu za drugim razem trwale i pojechałem do ul. Przewóz. Nią do Saskiej i na Nowohucką. Raz się spytałem, ale zasadniczo jechałem na Pałę, bo bez planu. I to był strzał w 10-kę. Na Nowohuckiej przy elektrociepłowni zjechałem w dawne ogródki działkowe, bo napięcie po widokach nad jeziorkiem nie dawało spokoju, nadto od nd. zbiorniki nie były opróżniane. Zacząłem, ale mnie zaczęła głowa boleć z ciśnienia, to przestałem. Jednak cały dzień na słońcu, bez koszulki, wrażenia, pęd z Charsznicy, to skutkowało utrzymującym się lekkim bólem, a jakbym jeszcze doszedł, to by mi chyba rozpierdoliło mózg. Zaprzestałem, wjechałem na Nowohucką i pojechałem na centrum N.H. do jednego z najstarszych barów mlecznych bez remontu. Za 5,92 pochłonąłem pomidorową i pierogi owocowe ze śmietaną i cukrem pudrem. W barze jak zwykle ciągle kolejka, ciągle ludzie i naleśników, które chciałem zjeść już nie było. To świadczy o świeżych potrawach, bo kończą się i na drugi dzień są świeże. Po obiedzie chwilę przed barem, tam podobnie jak na rynku w kraku, wąż strażacki otworami co 50 cm, z których wylewała się pod ciśnieniem woda, największa atrakcja dla dzieci, które w tym co chwilę się moczyły. Wracając z N.H. w drodze w stonce kupiłem jeszcze loda, jak 4 lata temu z 672, zeżarłem go na ławeczce w parku lotników i pojechałem w stronę Rynku. Nie mając planu, pokręciłem się po nim, zaludniło się, wszak już po 17:00 było. Atrakcja woda z węża strażackiego nadal oblegana, sam opłukałem ręce, bo po lodzie i jeździe była potrzeba.
Teraz tyle, bo ze względu na łącze i laptopa spędzę przy pisaniu notki pół dnia, a nie o to chodzi. Reszta, jak się uda jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz