Weekendy ostatnio mam zajęte z racji bycia kierowcą, ale pojawia się mały bunt więc któryś z najbliższych dwu tyg. jazd nie będzie, bowiem wyjazd do 824, który gdyby nie jazdy to już byłby zrealizowany. Wczoraj jak pojechaliśmy do domu dziecka pingwinów, to na wstępie rodzice małych skurwieli zostali poinformowani, iż oni się źle czują bo "coś" zeżarli i mają biegunkę. Od razu skojarzyłem to z tonami przywiezionych słodyczy w sob. i konsumpcją ich. Wczoraj oprócz najmłodszego 4-go, reszta była spuszczana pojedyńczo. Pierwszy był na pożarcie 3-ci. Oschłość rodziców wobec niego jest już ugruntowana, to też on to również odczuwa przeto posiedział chwilę i poszedł do góry. Nawet dobrze z nimi nie pogadał, zresztą o czym? Następnie zszedł 2-gi. Ten bardziej rozmowny, wygadał się, że w nocy zeżarli całą paczę toffi i jeszcze czegoś tam i ich zaczęło mulić. 2-gi jeszcze rozmowny, bo jeszcze u pingwinów to mniejszy wpływ innych skurwieli na niego, zresztą pingwiny jak mają skurwieli to ich się sprawnie pozbywają, jak 1-go. To też z 2-gim kontakt jeszcze taki w miarę normalny jest. On opowiadał co robili, starzy słuchali od siebie nie mówiąc za wiele, bo cóż mogli by powiedzieć, skoro życie monotonne i wiele się nie dzieje. No i przylazł 1-szy. On z racji przeniesienia już do ośrodka młodych skurwieli kontakt ze starymi bardzo znikomy, to już ten wiek, ze wchodzi w elektronikę i żyje z nią, a nie z innymi, no chyba że to inne skurwiele. To też przez większość widzenia grał na komórce w jazdę na motorze przez ulice. Dobrze, że pozostał na sali widzeń 4-ty, bo widzenie wyglądało by dosłownie jak "widzenie", a nie rozmawianie przy okazji widzenia.
Po wizycie u pingwinów pojechaliśmy ponownie do ciotki do m-ta obok pingwiniastego. Tam znowu imprezka. Trochę tym razem się dowiedziałem o mieszkańcach, bowiem ciotka jak wypije to żali się dookoła i przy okazji podaje info. Otóż jej mąż kiedyś tam zmarł. Obecny facet, z którym żyje, jest na kocią łapę (wcześniej myślałem, że mąż). Ciągle (na każdej imprezce, na której łyknie) ma do niego pretensje, że jest seksoholikiem i ciągle się ugania za innymi, nie interesując się nią. Nie daje jej kasy tyle, ile by chciała (to jest żelazny pkt. każdej kobiety w związku) i ogólnie w życiu zaniedbuje ją, chodząc na imprezki gdzieś indziej. Oczywiście to, że remontuje jej dom i dość dużo już zrobił to nie jest istotne w spr. w ogóle. Byłem tam jakieś 2 czy 3 lata temu, to była ruina. W każdym razie chce się go pozbyć, ale on nie chce iść.
Jak patrzę na te związki (te które widzę) to zastanawiam się nad ludźmi. Chyba nasza kultura jeszcze tak wpływa na nich, że mimo ogólnego wadzenia się, kłótni, beznadziejnego pożycia oni trwają ze sobą. Rozwody, choć są co raz częstsze to jeszcze nie jest coś normalnego na drodze do spokojnego życia przynajmniej w wioskach. Bo analizując dlaczego jeszcze 971, 972, i ten gość od ciotki są jeszcze z kobietami, to chyba dla ogólnej wygody. Mają podstawione pod ryj żarcie, w miarę posprzątane, opłacone mieszkanie (chodzi o terminowość opłat) i w miarę pilnowany budżet. Czy zatem samce są tak bardzo niewychowane, czy tak wygodne. Analizując kiedyś wychowanie 222 wśród swojego rodzeństwa [opisywałem to na blogu (bo tam to najbardziej było widoczne)] i innych mięśniaków skurwieli, to jest tu pewna wina rodziców przekazywana z pokolenia na pokolenie. Otóż nie wychowuje się dzieci jako uniwersalne, tylko od razu pozbawia się ich połowy funkcji. Facet w domu nie sprząta, nie gotuje (choć większość dobrych kucharzy to faceci. Musieli wyrastać w innych rodzinach, względnie zainteresowania nabywali już po za rodziną.), nie szyje, nie robi innych tzw. "kobiecych" czynności. Podobnie z dziurawcami. Nie przybijają gwoździ, nie zajmują się prostą mechaniką (wymiana żarówek, przestawianie mebli, malowanie mieszkania itp.) za to wykonują tylko to co im wbito do głowy co mają robić, hodując na starcie ułomną jednostkę. Hodując się w takich warunkach kulturowych są skazani na bytowanie z kimś. Często się łączą, bo wpadli w seksie, a larwa jest jego produktem ubocznym. Następnie trwają ze sobą ze szkodą dla owej larwy, czy larw, jak nadupią ich więcej.
Po 3,5h siedzenia na imprezce, łyknięcia 2x 0,7 przez imprezowiczów udało mi się ich nakłonić do wyjazdu. do wioski. 7h w dupie dla mnie, bo nic pożytecznego nie zrobiłem. Sąsiadka, która z sąsiadem na koniec imprezki dołączyli, na pytania żalącej się ciotki na takie beznadziejne życie i nie zabierania jej na imprezki przez jej faceta odpowiedziała:
- jak się dobrze czuję w domu i nie muszę z mężem chodzić na jego (chodziło o piątkowe wyjścia z kolegami) imprezki.
Od razu nasunęło mi się, że też bardzo dobrze czuję się na swojej stacji i w okresie zimowym niezmiernie rzadko ją opuszczam.
Tyle teraz, bo zajęcia czekają, a tak mógłbym pisać i pisać, i pisać... To narka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz