niedziela, 27 marca 2016

Niedziela

   Stacja w swieta wpadla prawie jak w zwykle dni, przygotowan zadnych nie bylo, a jedyne pranie firany na grupie A bylo planowane wczesniej, niekoniecznie z okazji swiąt, ale na siłę można tak założyć. Operacja musiała być przeprowadzona przy udziale 979, bo mój defekt lewej ręki uniemożliwia mi ponowne (po praniu) zawieszenia owej, a jest co robić, bo ma 6m długości, a wysoka na 2,80 więc jeszcze trochę większe nie zmieściła by się do pralki. Ta i tak ledwo się mieści, trzeba ją upchnąć. Przez jej wielkość operacja jej prania z namaczeniem to dwa dni. Z powodu ręki przeciągnęła się do 3 dni. W tym czasie powiesiłem zastępczą. Miała plastikowe haczyki to udało się jedną ręką to zrobić.
   Wyjazd do domu dziecka do pingwinów mimo mojego opóźnienia jeszcze bardziej został opóźniony przez 972 i jego żonę. RJ był ułożony na odebranie jej z pracy, ale puścili ich wcześniej to zjechała do dom. Ponieważ jak przyszedłem do nich to 972 jeszcze był w łóżku to wziąłem psa i poszedłem na spacer. Nie wiem jak oni to robią, ale wychodząc z nim już od początku nie zapinam go na linkę i do powrotu to mieszkania jest cały czas spuszczony z linki. Mimo tego nie ucieka do Bydgoszczy Głównej, ani Wrocławia Nadodrza tylko chodzi względnie przy nodze. Natomiast, jak oni z nim lezą to przy pierwszej okazji spierdala im na wioskę i przychodzi sam po jakimś czasie. Ta nieudolność w relacjach z psem przejawia się na relacje z dziećmi. Na tym polu również sobie nie radzą i może dobrze, że dzieci są odebrane, bowiem ktoś (w sensie te pingwiny) czegoś od nich wymaga, słyszą inne słownictwo, widzą inne relacje, a miłości rodzicielskiej w domu tak by nie zaznali. Ponieważ to było świąteczne widzenie to do sali widzeń puszczono wszystkich 4 na raz. Normalnie przychodzą pojedyńczo. Nie znam uzasadnienia do takiej procedury. Obserwowałem relacje do 3-go z nich, tego o którym tu już kiedyś pisałem branego za najgorszego i odrzucanego przez rodziców. Faktycznie dało się zauważyć bardzo słabe relacje między nim i obojga rodzicami. Przeważnie to jemu zwracano uwagę na niewłaściwe zachowanie, nawet jak inny robił to samo co on, bracia też do niego odnoszą się z góry, bo są starsi odpowiednio o rok i dwa. Po ponad godzinie widzenia 3-ci stwierdził, że idzie do góry. Reakcji 972 i żony nie było! Nic, żadnego posiedź z nami jeszcze czy coś w tym stylu. No qrwa nic, pożegnania niczego. Z ich grupy zostało ich tylko 5-ciu. Tzn. 4-ch od 972 i jeszcze jeden. To też jak 3-ci poszedł do góry, to może z większych nudów na górze zszedł po jakiś 20min ponownie do sali widzeń. Szkoda go, ale niewiele jestem w stanie zrobić. Szkoda dlatego, że on ma predyspozycje do czynnego uprawiania sportu i to już po nim widać. Geny odziedziczył po starym, nadto jest bardzo ruchliwy i bracia tacy nie byli. Jak w ub. roku, opisywałem to, jechałem z nimi na rowery, to zachaczyliśmy o tor przeszkód, to łatwość z jaką przejeżdżał przez niego robiła wrażenie, nawet starszy brat, bo jechało wtedy ze mną dwóch, nie dawał tak rady jak on. No niestety oczami wyobraźni widzę, że potencjał zostanie zmarnowany. To podobnie jak u 979, który mógłby być doskonałym pływakiem (ze względu na budowę ciała), choć osobiście to lubi się napierdalać, bo też wychowywał się w rodzinie skurwieli, a że najmłodszy to musiał dawać radę w odpieraniu ataków. Tu podobnie 3-ci musi odpierać ataki starszych, przeto wcześniej rozwija się fizycznie jak starsi bracia.
   Na widzeniu był też dziadek, który podobnie jak rodzice przyniósł worki słodyczy. Już po raz któryś widziałem, że z nadmiaru żarcia oni się nim po jakimś czasie bawią nie szanując go. Mają go za dużo. Nawet część dali z powrotem do domu, aby przywieźć im na widzenie w pn. Jakby im przywieźli, przynajmniej temu najmłodszemu jakieś zabawki do zabawy na msc. to miałby co robić, tak bawi się żarciem. Starsi to wiadomo, elektronika, czyli gry na komórkach, najlepiej na tablecie, ale ten, bo takie warunki domowe (też kiedyś opisywane) został zniszczony.
    Od pingwinów do stacji macierzystej, tu pozostawiłem pojazd i udałem się pieszo do 971 na proszoną flachę. W drodze do przede mną z wioski szedł taki młody wzrastający mięśniak. Czasami go tu mijam i nawet mam ochotę go zagadać. Niby była okazja wczoraj, ale nadal mam coś takiego jak lęk przed zaczepianiem "obcych" (w cudzysłowiu, bo on tak średnio obcy, przeca się mijamy na ulicach to wie, że też z wioski). Nadto, jak szedłem przez jakiś odcinek za nim, to zadzwonił 979 i tak go jakoś wzięło na gadanie, że przez 5min nawijał, a te 5 min lazłem za mieśniakiem. W końcu jak się rozłączyłem to i na rozejściu się dróg, do którego dochodziliśmy on poszedł w drugą stronę. No fuck! Ale jeszcze kiedyś go zagadam.
  U 971 to już opiszę później, bo się chyba za bardzo rozpisałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz