Seks, jak mi się wydaje, jest podstawą związku. To pożądanie partnera/ki to pierwsze co nas łączy. Następnie do tego dopasowujemy resztę. Kiedy ta reszta się rozpada, to niedobory w seksie najprawdopodobniej okazują się ważące nad całością. Jest tu jeszcze jeden aspekt. Wyczucie. Ile osób potrafi u partnera wyczuć, co mu się podoba, co nie, czego chce, czego nie chce, ile w końcu o tym gada. U 973 też musiałem wyczuć co lubi, co mu się podoba, czego nie chce itp. To pozwalało na przetrwanie kilka lat w spotykaniu się.
EDYTOWANO
Nie jesteśmy gatunkiem monogamicznym, stąd trudno z jednym partnerem/ką przeżyć ileś lat jednocześnie uprawiając seks. W związkach, które przetrwały, tzn. są razem seks zanika już po 30-ce, co często słyszę od znajomych. Pewnie w tym wieku już dla niektórych jest za późno na diametralne zmiany, tzn. rozejście się, szukanie drugiej połówki i zaczynanie od nowa, to też decydują się być ze sobą razem, kosztem zdrad małżeńskich, bo jednak popęd seksualny im nie wygasa nagle, a (jak to mówią lokalne mięśniaki-głuptaki) dupić się chce. Następnie jak w przypadku 972 są obopólne zdrady i tak trwają razem, nie wiedzieć po co?
Po rozejściu się 230 widzę nie umie się pozbierać. Nie ma koncepcji na życie, szybko przeszedł w etap stagnacji. 979 jako "dusza towarzystwa" na razie jest na fali, tzn. spotyka się z koleżankami, nawet zaczął z byłą się widywać. Chodzi (choć nie wiem czy to dobre słowo), albo spotyka się z laską, która zjechała z zagranicy i na razie jest sama. Jak mówi nie ma wobec niej planów, to też przekazałem mu, by nie stało się tak, że ich zapatrywania będą daleko odmienne i zmarnuje jej czas. To coś jak u 826. On se wyobraża, że ta jego niby laska go kocha, bo on ją kocha, a on, z tego co widać, jest tylko narzędziem do przeszlifowania otworu. I oczywiście nawet nie próbuję mu mówić, że jest inaczej, bo mogło by się źle skończyć. No cóż, niech żyje w przeświadczeniu, że jest taki zajebisty, potrzebny i w ogóle jest jej sensem życia z jego mało używanym mózgiem.
Wracając do tematu notki, czyli filmów, w których nie pokazuje się rozmów między ludźmi, zastanawiam się, czy to wina scenarzystów, którzy nie doświadczyli takiego czegoś w młodości, wina kasy, bo komercyjne filmy by się nie sprzedały gdyby bohaterowie rozmawiali ze sobą, jak w francuskim filmie "Miłość", czy może jeszcze jakieś inne powody, które nie przychodzą mi do gowy. Nawet jak oglądam ponownie film "Prawie nic" tu , to przecież jest w tym filmie czas na wkomponowanie rozmów, poważnych, głównych bohaterów, a tego się nie czyni. Zamiast tego widzimy ich kłótnie o coś co mogło być przegadane i wyjaśnione. A może to tak ma być jak w serialach "Dlaczego ja", "Zdrady" i pochodne, w których bohaterowie od, praktycznie, 2 min się kłócą między sobą i wrzeszczą na siebie.
Na razie nie wiem, ale może kiedyś przyjdzie jakieś oświecenie, dlaczego tak jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz