poniedziałek, 8 stycznia 2018

Poniedziałek #1300

  Niby okrągły nr notki, ale więcej bieżących zajęć jak przemyśleń dot. tego numeru. Nawet jak pamiętam, jest gdzieś 1000-a notka, czekające na publikację w większej części napisana.
  Weekend na kopalni tradycyjnie. Tam to się jednak relaksuję... Sobota mało wydajna, bowiem przyjechał jeden mięśniak z wioski zobaczyć kopalnię i nastawnię z 228. Oczywiście pokazanie nastawni, omówienie, pokrótce, jej działania, pokazanie sortowni, przejście przez nią, to wszystko jakieś 2h zajęło. Tak myślę, że jak będą wycieczki szkolne, czy jakieś inne to pokazywanie tego będzie mniej więcej tyle zajmować. Prawie jak zwiedzanie innego muzeum, czy czegoś starego technicznego.
  Chodząc z nimi po budynku sortowni kolejne pomieszczenia się otwarły. Znowu nowe gadżety do przygarnięcia, co by nie poszły do huty. Będę musiał to zacząć zwozić na st. mac., bowiem jak będzie decyzja o wyburzeniu punktu socjalnego, dawnej działki torowej, to nagle się z tym nie pozbieram. Po zwiedzaniu kopalni, odkręciłem z "wozu Drzymały" skrzynkę na siłę, 380V i w niej dwa gniazda 220V (nie sfociłem jej, ale pewnie to zrobię) i po rozwinięciu przy pomocy mięśniaka z wioski i 228 węży strażackich do pompowania, oraz przyjęcia na stację RKP 824 zabrałem się za montowanie jej na kablach po dawnym grzejniku 9kW, który pracował w nastawni.
  Już kiedyś wpadłem na pomysł, że przecież w ramach prywatyzacji kosztów, a uspołeczniania zysków, powinienem się kąpać na kopalni, a nie w domu, oszczędzając tu wodę i gaz. Jednak ciągle występuje brak czasu. Ciągle jest tyle do roboty, że gdyby nie szczury na st. mac. to pewnie bym tam spał i prace posunęły by się znacznie do przodu. W sob. też nie poszedłem się kąpać do górników, bo na st. mac. imprezka, o której powiadomił mnie 979 no i głodne szczury, to też o 20:30 wszedłem na st. mac.
  A tu imprezka w pełni. Zajętych na grupie A 9 torów stacyjnych, w kuchni na podłodze rozpierdol zrobiony przez szczury, oczywiście nie ma komu sprzątnąć i po wejściu na st. mac. od razu w wir pracy, sprzątania, karmienia szczurów, mniej już ogarniania imprezki.
  Po procedurach wyglebiłem ok. 00:20 czyli jakby standard w ostatnim okresie. Po prawie bezsennej nocy, powiedzmy że w miarę sprawnie zasnąłem, ale też nie spałem 9h, tylko pykłem 8h.
  Nd. Udało się pozbierać w/g planu na kopalnię, choć 371 zaś pierdolił z rana o dupie Maryny i mnie rozpraszał w pakowaniu się i procedurach wyjściowych ze st. mac.
  Na kop. była pomoc w postaci MK. Ponieważ w sob, pompa doszła do dolnego poziomu przy schodach, to i tak w planach było jej przemieszczenie i włączenie do pompowania węża gumowego, przyniesionego z 979 z sortowni (jeszcze jeden taki jest do zniesienia z tamtąd. Oczywiście jest na liście, która bardziej się wydłuża jak skraca.). Ów wąż sztywny w przeciwieństwie do węża strażackiego. Na szczęście pasował idealnie do końcówki z pompy, to też, nie bez drobnych problemów, ale podłączyłem go i ciband (ściągacz), i pompa w nowym msc. w piwnicy wystartowała. Dokładnie to pomieszczenie pod przekaźnikownią.
  Na wężu gumowym to bajka jak woda poszła. Tak miało być zrobione od początku, ale jakby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył. Wydajność wzrosła o 100%. Teraz woda zaczęła się obniżać w tempie zauważalnym. Przypomniał mi się incydent z soboty. Otóż, kiedy poziom wody już znacznie się obniżył przy pompowaniu na wężach strażackich, to poszedłem do piwnicy spenetrować ją. Powinienem mieć patyk przed sobą, by sprawdzać podłoże, ale oczywiście nie miałem go. W pomieszczeniu pieca oglądałem sam piec (jest plan testowego rozpalenia go), następnie przy ścianie widziałem nawiew powietrza. Pomyślałem - spr. jak przez niego dmucha powietrze i może go zatkam, bo i tak w piecu się nie pali, a tylko by dmuchało zimne powietrze. Stanąłem na lewej nodze, prawą przesunąłem w wodzie do przodu i jak chciałem ją postawić to okazało się, iż nie ma pod nią, oprócz wody, gruntu. Mózg za nim odnalazł się w nowej sytuacji to chwilę to trwało, w tym czasie prawa noga z gumowcem pogrążała się w wodzie, nadal nie napotykając gruntu. Wreszcie mózg wygenerował polecenie do rąk by się czegokolwiek w okolicy się chwyciły i tak też się stało. Prawa ręka wystrzeliła w stronę nawiewu powietrza i kurczowo się go chwyciła, następnie dołączyła do niej lewa i obie zaczęły dźwigać resztę ciała na powierzchnię wody, które oparte było jakby nadal na lewej nodze. Gumowiec prawej nogi, ubranie robocze do kolana zostało zalane wodą. Odepchnąłem się rękami od wwiewu powietrza i już obiema nogami stanąłem na gruncie. Oczywiście odwrót w str. schodów, by zając się osuszaniem. Na dworze było względnie ciepło jak na zimę, 6C. No ale przecież nie będę szedł z jedną mokrą noga na kopalnię. Wdrożyłem suszenie się nad grzejnikiem i po wstępnym osuszeniu zabrałem się za zwijanie węży strażackich i zwijania się z nastawni RKP na kopalnię.
  Na wężu gumowym pompa wypompowała praktycznie całą wodę z piwnicy. Można już było po 3/4 piwnicy chodzić "suchą" nogą (tzn. bez gumowców, bowiem pozostał mokry szlam, którego osuszanie trochę zajmie, następnie jego sprzątanie). W szlamie pozostał też nieżywy szczur. Czy to on owinął się wtedy wokół mojej prawej nogi - nie wiem, być może tak.
   Wraz z możliwością chodzenia po piwnicy znowu pojawiła się nowa praca - dalsze uszczelnianie nastawni. Już bez MK, bowiem musiał iść do domu, zabrałem się za dalsze uszczelnianie. Zatykając kolejne, nie małe dziury, zastanawiałem się, jak oni funkcjonowali w tej nastawni? Nie chcę obrażać ludzi tam pracujących, ale czy do cholery, nikt nie wpadł na pomysł jej uszczelnienia? (widać - nie) W końcu ile bezsensownie wypierdolonej energii cieplnej poszło w atmosferę, z powodu przewiewności budynku.
  Po dalszej godzinie, czy nawet więcej uszczelniania okazało się nagle, że 6kW, które było pobierane przez grzejniki zaczyna już starczać do podniesienia temperatury. Zaczęło się robić w miarę przyjemnie i pojawiła się świadomość, że energia nie jest wypierdalana w kosmos.
  Wreszcie nastąpiła satysfakcja ze skuteczności działań. To, czego przez lata nie udało się osiągnąć, czy oni nawet tego nie chcieli osiągnąć na nastawni, zostało w zasadzie w pojedynkę osiągnięte.
   Oczywiście zdaję sobie sprawę, że problem z wodą będzie dalej, ale teraz już wiem jak, a, co najważniejsze, woda jest wypierdalana po za teren stacji, a nie tak jak przy poprzednikach, że lali ją do pobliskiego lasku, a ona wchodziła w grunt i pojawiała się ponownie na nastawni. Teraz wcieka woda do nastawni z szamba, które też wreszcie, przypadkowo, znalazłem, ale i to wypompujemy na Bykowinę.
   Foty z sortowni.
   Powyżej - układ torowy na terenie kopalni. Na górze zbieg torów na tor wyciągowy, a po lewej nastawnia "Jan Karol".
   Poniżej, uchwycona mijanka tram. linii nr 9.
  Poniżej, widok na zwał oraz wieżę P5, która stoi między torami stacyjnymi nastawni RKP (RCL).

   No dobra, bo notka się, jak widzę wydłużyła, to następne sprawy w kolejnej, jak się oczywiście uda. To narka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz