Straszny weekend. Sobota z dupy totalnie. Zasadniczo nie wiem co było przyczyną, ale jakoś byłem bez energii i tak przewegetowałem praktycznie cały dzień. Wieczorem to już chciałem by była noc i by iść spać i ten beznadziejny dzień zakończyć. Niedziela już lepsza, może dlatego, że wieczorem tory stacyjne się trochę zapełniły. W sobotę tory stacyjne były wolne praktycznie przez cały dzień. Być może to i noga w gipsie, która ogranicza moje ruchy spowodowały taki beznadziejny dzień. No bo co tu robić z nogą w gipsie na stacji. Nawet chodzić się po niej normalnie nie da.
Niedziela już lepiej, a zapełnienie wieczorem 4 torów stacyjnych spowodowało zaangażowanie prowadzeniem ruchu, a to mogło napędzić energii dla organizmu. Niedziela jakoś przeleciała.
Dziś jest już znacznie lepiej. Od rana zorganizowałem się i zajęcia przebiegają dość sprawnie.
Tyle wstępem. Oglądam, bo to taka pora, że akurat żrę, spadanie samolotów na TV stopklatce. Bardzo często przy omawianiu doświadczenia pilotów bierze się pod uwagę godziny wylatane w powietrzu. Nie wiem w zasadzie jakie to ma znaczenie, jeżeli pilot prowadzi transatlantycki rejs i przez 5/6 lotu pilotuje auto pilot. Jednak stale o tym się mówi, że niby takie doświadczenie. To bredzenie o tym doświadczeniu pilotów trochę mnie intryguje, bowiem z czasów pracy na kolei mam zupełnie inne doświadczenia.
Otóż na stanowiska dobrze płatne, albo inaczej intratne, często lgną ludzie, głównie dla zarobku. Oni się np. w ogóle nie interesują wykonywaną pracą wcześniej, Taka praca to nie jest ich konik zainteresowań, nie mają o niej większego pojęcia, ale myślą, że przejdą jakiś tam kurs, zdadzą jakiś tam egzamin i będzie dobrze, w sensie będą dobrze zarabiać lub płaszczyć dupy na stołku. Część dostaje się jeszcze na takie stanowiska po znajomości, ale część z nich również w ogóle nie interesuje się przyszłym zawodem, tylko np. profitami ze stanowiska pracy.
W czasie pracy na kolei, na stanowisku na którym pracowałem (było nas 5-ciu) tylko dwie osoby pracowały tam z zainteresowania. Jeden przyszedł prosto z piekarni (jego mama pracowała na kolei, na innym stanowisku), jeden po szkole, bo rodzice go tam wepchnęli (rodzice kolejarze na takim samym stanowisku), ostatni jakoś okazyjnie się tam dostał, brak zainteresowań koleją.
Stanowisko odpowiedzialne za bezpieczeństwo ruchu, a oni nie mieli zielonego pojęcia o kolei. Na stanowiskach pracują nadal. Siedzą tam, wykonując swoją pracę. Wszystko fajnie jak się nic nie dzieje, urządzenia działają poprawnie. Będzie gorzej, jak się coś stanie i trzeba będzie awaryjnie działać, a takie działania, bez zrozumienia działania urządzeń, które mają pod sobą, bez smykałki kolejowej, może być wadliwe. Ileż odcinków było w tych spadaniach samolotów, gdzie piloci w sytuacji awaryjnej po prostu się gubili, albo, co gorsze, sami przyczyniali się zapoczątkowania łańcucha zdarzeń, który albo doprowadzał do tragicznego końca, albo, jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności, kończył się szczęśliwie (np. lądowanie na brzuchu samolotu w wawce, w którym komisja powypadkowa stwierdziła, że pilot nie włączył zapasowego bezpiecznika do wysunięcia podwozia, a ten spowodowałby jego wysunięcie, bowiem urządzenia, hydraulika do wysunięcia podwozia była sprawna i wylądowałby bez uszkodzenia samolotu).
Teraz przychodzi część na rekrutację. Otóż tu również sprawa nie jest prosta, bowiem wydawało by się, żeby najlepiej przyjmować osoby na stanowiska, przeprowadzając z nimi rozmowy kwalifikacyjne nastawione dogłębnie na znajomość tematu. Tylko króliki od królików już by się w ogóle nie dostały, a mało tego, z czasem mogło by się okazać, że nie ma kim obsadzić stanowisk. Coś jak obecnie na uczelniach. Tylko nieliczne, przy tych małych rocznikach, są w stanie zapełnić ławy, reszta robi nabory we wrześniu, w październiku, w listopadzie... Przychodzimy na lotnisko, a tu komunikat:
- z powodu braku personelu (pilotów) państwa lot został odwołany.
Pewnie w tym momencie część by stwierdziła - może być taki mniej doświadczony ale niech leci, bo chcemy się tam, a tam dostać. W Sprowej (katastrofa kolejowa pod Szczekocinami) komputer mówił dyżurnej - tor prawy jest zajęty, na co ona:
- co mi tu będziesz pierdzielił, chcę puścić na ten tor pociąg i tyle
- nie pozwolę Ci puścić poc. na ten tor (komputer miał tu pewną autonomię)
- nie drażnij mnie, puszczam poc. na ten tor i koniec, bo leci fajny film w TV i nie mam czasu się tu droczyć.
Jak postanowiła, tak zrobiła, z tym że komputer posiadający pewną autonomię wysłał jeszcze (jako ostatnia deska ratunku) info do mechanika - ona Cię źle puszcza, nie jedź dalej [po przez wyświetlenie sygnału zastępczego na semaforze z W24 (to jest informacja, że droga przebiegu została ułożona na tor lewy)]. Ale co tam info dla mechanika, jak on też po znajomości, bo był na kursie, zdał go, to przecież może se jeździć lokomotywą i pojechał... (no mogło tak być, w każdym razie przepisowy nie był).
(zdj. Maciej Sobkiewicz)
To białe światło pod czerwonym jest migające, poniżej, ta kwadratowa, czarna skrzynka z oświetloną kresą z lewej u góry na prawo na dół, to jest właśnie wskaźnik W24.
Tak bardzo prosto, semafor wskazywał - pojedziesz w lewo, a on pojechał fizycznie w prawo i go to nie zdziwiło. Gdyby się (już nie piszę o zatrzymaniu) skontaktował z dyżurną ruchu i spytał co się właściwie tu wyprawia, to raz - słyszałby to mechanik lecący z wawki po lewym, a ona by się może zastanowiła co robi.
Zresztą jednemu z tych moich współpracowników udało się wpuścić poc. na zajęty tor przez inny poc.(bez następstw), ale to były jeszcze czasy, że sprawę można było zatuszować.
I chyba na tej zasadzie te przyjęcia na stanowiska związane z bezpieczeństwem ruchu się odbywają. W sumie wsadzili ją na najprostszy posterunek jaki może być, a i tak wpuściła poc. na czołowe. Czyli podobnie jak w lotnictwie same godzimy wylatane w powietrzu nic nie znaczą, jeżeli mamy na stanowisku osobę, która tam poszła dla kasy, a może mi się uda i się dostanę, to będę dobrze zarabiał/a lub dostanę się i będę mało robił/a, a miał/a nieźle płacone.
Mnie się zdarzyło kilka razy zatrzymać pociągi bo coś było nie tak, wstrzymać ruch, bo również coś było nie tak. Lepiej niech stoi (w sensie na torach) niż ma leżeć (w rowie). I to powinna być nadrzędna zasada.
Miast prowadzić odpowiednią weryfikacje na te stanowiska, ona jest taka jaka była, tylko wymyśla się urządzenia, które mają eliminować błąd ludzki. Nie wiem co tańsze. Czy odpowiedni ludzie, czy nieodpowiedni ludzi otoczeni urządzeniami pilnującymi ich, co robią i jak robią.
I tym nieoptymistycznym akcentem kończę. Być może jeszcze do tematu wrócę. Narka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz