sobota, 3 kwietnia 2021

Sobota #1766

    Jak mnie tu kiedyś nie rozdupi po ścianiach to bydzie dobrze. Walka z zakupoholizmem trwa i pewnie bydzie trwać jeszcze dugo. I tak są postępy, bo zaczyna mu się włączać niekupowanie, mimo nieustającego oglądania wystaw sklepowych, wchodzenia do sklepów, kupowania wszystkiego jak dziecko. 
    Dziś też się z samego rana uruchomił i (uwaga) o 07:30 już wypierdalał z mieszkania po zakupy, bo brakło (niby) śmietany i mieszanki warzywnej (nie wiem po chuj). Śmietany dwie na balkonie stoją i to duże bo wczoraj kupił w stonce, to w sklepie zaś mu się włączył agresor i uparł się i jedną małą wziął do koszyka. Gdybym się w ciągu 3 min nie pozbierał, to wypierdoliłby sam i przyniósł pełną siatkę zbędnych rzeczy. I tak wczoraj znowu na spacer, bo zawiało zimą, wziąłem padliny z lodówki, by mu ewentualnie w sklepach pokazać, że ma, ale nie trza było bo kolejki przedświąteczne, to mu sie nie chciało stać. W drodze, w świetle dziennym jedna wylądowała i tak w koszu miejskim, bo już się zielona zaczęła robić. 
    Skoro o 07:30 był gotowy do wyjścia to musiał latać już po mieszkaniu ok. 06:40, bo tyle jego procedury poranne trwają, tak mniej więcej. Jego misterny plan był pewnie nastawiony na to, że mnie się nie będzie chciało zaraz po obudzeniu wyjść z mieszkania i prawie otarł się o realizację, ale dwie minuty i się już, przydupiony, bo dopiero co wylazłem z wyra, ubierałem. 
   Całe szczęście, że nadal w pokoju leci radio CCC to jakoś wytrzymuję, bo już, chyba 2 dni temu, szukał geriatrycznej stacji radiowej, ale na skali poleciał w drugą stronę i nie znalazł. To też cofnąłem na skali ponownie do CCC, bo ustawił RMF fm. 
   Po za tym mieszkanie w małym mieszkaniu to jakiś dramat. W zasadzie to 3x dziennie muszę wyjść z niego, bo można dostać do gowy. Nie ma się gdzie ruszać, wszędzie blisko, a przecież nie będę się tu obijał o ściany. Przebywając tu "wieszam" na drugą część szali pobyt 172 w miejscu odosobnienia, by mózgowi dać znać, że oni stamtąd dali by wiele, by się zamienić miejscami, wiync ogólnie nie ma co narzekać. Są chwile zwątpienia, ale skoro się w to wpakowałem...
  No i nie opisałem flachy ze 172 w ub. tygodniu. Przylazł ok. 20:30, ale na wstępie powiedział, że jeszcze o 21:00 bydzie musiał wyjść, bowiem ma kierowniczkę z wioskowego sklepu odprowadzić do dom. To zacząłem rozlewać tak średnio, bo on jeszcze w teren, nadto nigdy nie wiadomo czy wróci, bo to taki łazik wioskowy. Chyba z 3 kolejki poleciały i tyle, choć on napierał na trochę szybsze tempo, ale, co wyżej napisałem, więc nie podkręcałem tempa. 
   Przylazł ok. 21:30. I od tej godz. już powiedzmy normalnym tempem zacząłem polewać. On już po wejściu rozebrał się do klaty, a po chyba pół godzinie ściągnął i spodnie z dresu. To chyba jeszcze z 20 min trwało i jak czułem, że alko zaczyna działać, to poszedłem do niego, klęknąłem przed nim i zacząłem dobierać się do jego nóg. Dawno tego nie robiłem, a trza wiedzieć, że nogi ma równie piękne jak resztę. Proporcjonalnie zbudowane, zgrabne uda, wyrzeźbione łydki. To też w ręce wpadły całe. Początkowy masaż przeszedł z czasem w ugniatanie i to dość mocne jego ud i łydek oraz pojawiły się klapsy na i górne i dolne części nóg. On siedział z telefonem w rękach i grał w swoją grę. Mimo tego widziałem, że coś jest nie tak. Siedział wybitnie biernie i zastanawiałem się co zrobić z misternym planem powiązania go w nie przerabianych jeszcze pozycjach. W trakcie masażu jeszcze trochę polewałem, ale bez szału bym nie odpłynął. Trwało to może z 20 min, to moje zajmowanie się jego nogami, gdy mój kutas stojący już od tylu minut domagał się dalszych działań. 
   No i tu pojawił sie dylemat, bowiem widziałem po nim, że jest coś nie tak, no więc średnio go masakrować, z drugiej strony jednak bym go pomęczył. Zdecydowałem przenieść go obok na łóżko i położyłem go, a następnie siadłem na nim. No i standard. Klepy na klatę, pomęczyłem mu prawą rękę. Kilka ciosów na przedramię, na bicepsa, aż cofał niekiedy rękę, ale widziałem, że to nie ten dzień u niego. 
   Doszedłem i zszedłem z niego. Posiedział jeszcze trochę i polazł ok. 02:00. W sumie to chyba z godzinę się nim zajmowałem. Czas jakoś tak szybko zleciał. Później jeszcze gadaliśmy o jakiś pierdołach. Nic poważnego skoro nie zapamiętałem. 
   Przyszedł przed południem. Powiedział mi, że nie miał wczoraj dnia i w ogóle włączył mu się agresor. Ode mnie polazł jeszcze na wioskę, jakieś dwa synki go zaczepiały, nawet zaczął ich gonić, ale mu spierdolili (szczęśliwie dla nich). 
   I z mega planów, naszykowania dodatkowego sznura do wiązania nic nie wyszło. 
  Dziś zjazd na st. mac. Nie umawiałem się ze 172 na flachę więc nie wiem jak będzie. Chcę też ściągnąć 303, też nie wiem jak będzie. Nawet jak zostanę sam, to dobrze, bo reset jest BARDZO potrzebny. Jednak przyzwyczajenia do bytowania zasadniczo (bo na st. mac. to wiadomo jak wyglądało) samemu robią swoje. Ale to nic nadzwyczajnego. 811 ma to samo. Przyzwyczajona do braku chłopa w domu, jak ten zjeżdża na święta i może trochę dłużej, to po kilku dniach ma go już dość. Dlatego wnioskuję, że nie jest w tym nic dziwnego. 
  Oki, bo trza się zbierać do wyjazdu, a przyzwyczajenie robienia wszystkiego na ostatnią chwilę robi swoje i jeszcze bym notki nie wypchnął. 
  Zdjęcie.
Wiecie jak to jest z mediami? Tak jak z tym tekstem w Misiu - "ten człowiek w życiu słowa prawdy nie powiedział"
   Rozblokowywanie Suezu miało trwać 4 dni, przy przepustowości 50 statków na dobę i kolejce 370, co od razu było nierealne. Oczywiście do dziś kolejka nadal jest i to nie mała. Powyżej wlot do Suezu od Afryki. Poniżej od Morza Śródziemnego.
  Za ewentualne błędy przepraszam, wyjątkowo na szybko było pisane. Narka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz