piątek, 28 sierpnia 2020
Piątek #1703
poniedziałek, 24 sierpnia 2020
Poniedziałek #1702
piątek, 21 sierpnia 2020
Piątek #1701
Sny. Pierwszy. W jakimś mieszkaniu, niby moim składałem meble. Z racji częstego przebywania na stacji 230, mózg do tego składania wybrał właśnie jego. Przyszło do składania łóżka, a mnie do gowy przyszły, jak drzewiej, zapasy. Jakoś do nich doszło po negocjacjach z nim i w końcu wyglebiłem na podłodze będąc na 230. Tzn. leżąc na nim. Początkowo się jeszcze ciepał i wiercił pode mną, ale z czasem zaprzestał leżał, a ja też zacząłem mniej agresywnie go przytrzymywać na podłodze w pozycji leżącej, a przeszedłem do głaskania go po rękach, bokach klaty. Jemu zaczęło się podobać i też położył ręce na moich bokach. Przesuwał je jakby nie był jeszcze do końca przekonany, że to to, tak nieśmiało. Już zaczęło się robić fajnie, bo mimo leżenia w koszulkach, on miał na sobie jasno brązową, i krótkie spodenki, ja też byłem w jakiejś koszulce, do pokoju wlazł 979 i już w drzwiach spytał:
- robicie?
Zasłaniały nas inne meble i nie widział nas na podłodze, tym bardziej mnie leżącego na nim. Od razu obróciłem się na bok, bo nie chciałem wstawać bezpośrednio z 230, trochę popełzłem w drugą stronę i wstałem:
- tak robimy, ale z tym łóżkiem jest coś nie tak.
Po czym 979 się obrócił i wyszedł. Od razu pomyślałem, spierdolił taką akcję.
Drugi sen. Dzwonek z pod wjazdowego. Idę pod wjazdowy, a tam ekipa młodych ludzi, no jakieś naście z jednym z wioskowych mega skurwieli. Pomyślałem, muszę im otworzyć, bo drzwi wypierdolą. Otwarłem drzwi i zaczęli się wsypywać do mieszkania, ale po kilku powiedziałem do następnych:
- ale Was nie znam, Wy na zewnątrz czekacie. Odwróciłem się i lazłem za tymi co już wleźli do środka, ale słyszę jeszcze ktoś wbiega, odwracam się, a tu zupełnie goły mięśniak, coś ok. 18 lat, z jedną ręką na organie, jakby walił konia i pyta się mnie gdzie może dokończyć. Ja w szoku jego widoku, tych mięśni napiętych, on trochę jakby skulony, bo dla niego sytuacja niezręczna, a wyglądał jakby go skądś spłoszyli. Na dole były dwie ubikacje, prowadzę go do nich, z myślą, zaraz pomogę mu dokończyć, bo z takimi mięśniami... Odwracam się, chcę chwycić za organ, ale on odsuwa biodra do tyłu, mówiąc:
- ja sam.
Otwieram pierwszą kabinę, zajęta, otwieram drugą, zajęta i myślę intensywnie gdzie się z nim podziać mimo tego, że powiedział - ja sam. Już myślałem nad tym, gdy z góry (mieszkanie zrobiło się nagle poziomowe) zaczęła ciec woda. Zastawiłem mięśniaka na dole, pobiegłem do góry, a tam w łazience jakiś koleś w wannie w ubraniach, wanna pełna wody, ta się wylewa z wanny, a on nie panuje nad sytuacją. Obok niego jakaś para, synek i laska zajęci totalnie rozmową nie zwracający uwagi na to co dzieje się obok. Pytam się:
- czemu nie zakręciliście wody?
- ktoś mu powiedział, że aby była ciepła musi co jakiś czas se odkręcić, ale za którymś razem zasnął.
Poszukałem jakiejś szmaty, wiadra i zacząłem zbierać wodę.
Cholerne przerwy między wierszami, po zmianie wyglądu bloga. Ostatnia akcja z zalaniem łazienki i spływającą woda po schodach, to mózg wziął z filmiku poniżej, który widziałem wczoraj. Akcja z 230 fajna, choć nie wiem czemu mózg zakończył to tak wczas. Fakt, że 230 trochę podmacuję, a on sam nie ma z tym problemu, ale czemu akurat wejście do pokoju 979? Nie wiem. Drugi koleś no name, to pewnie odpowiedź mózgu na typ wyglądowy, 100%-owy, ale beztwarzowy, bowiem na wiosce ostatnio ciężko o młodego mięśniaka takiego 100% wyglądowego. No takie mamy pokolenie.
(a to napisałem już wczoraj) Kolega podesłał mi taki filmik:
Obejrzałem go i kilka przemyśleń. Obieg głupoty w społeczeństwie, państwie. Otóż nie wiem dokładnie w jakim miejscu stoi dom, ale widać po ujęciu w 1'49, że dom jest postawiony na środku pływu wodnego. Woda wprost rozbija się od dom. Stojąc w tym miejscu, dom spełnia funkcję tamy. Widać różnicę poziomu wody przed domem i za domem to ok. 120 cm. Więc jedyna dobra decyzja jaką podjęto, to zrzut wody z tamy, czyli otwarcie drzwi, bo jeszcze bym im cały dom przesunęło, albo coś innego wkomponowało do środka.
Od razu przypomniały mi się domki postawione niedaleko wioski, w miejscu, w którym na wiosnę, po roztopach zawsze, podkreślam to, zawsze na wiosnę było jeziorko, a przed latem, nim woda się tam straciła, kumkały żaby. Na tym ujęciu widać, że dom stoi na wprost płynącej wody. I teraz wrócę do domków, 4-ch, postawionych niedaleko wioski, w miejscu corocznego bajora wody.
Demokracja ma to do siebie, w sumie to kapitalizm, że rozmywa odpowiedzialność. Kto odpowiada, za postawienie domków w miejscu corocznego jeziorka? Władze m-ta, które wydały zezwolenie na postawienie tam zabudowań? Developer, który kupił ziemię i nie sprawdził, co tam się działo przez ostatnie lata? Głupia tłuszcza, która je kupiła i też nie sprawdziła, co tam się wcześniej działo?
Po pierwszej większej burzy, bowiem skoro tam było od lat jeziorko, to woda spłynęła do tych domków zalewając je totalnie. Dla mnie i może dla innych mieszkańców, którym mózgi jeszcze pracują nic nowego. Być może w tych domkach, podobnie jak na w/w filmiku latały kobiety i co chwilę powtarzały: "ja pierdolę, ja pierdolę". Ale co to dało w danym momencie kiedy woda, płynęła jak od lat, w to samo miejsce. Co jakieś stękania, ujadania głupich ludzi miały dać? I teraz nawet jeżeli żądać odszkodowania, to od kogo? Od władz, które sprzedały teren pod zabudowę, choć powinny wiedzieć, na jakim terenie sprzedają grunt. Od developera, który teoretycznie też to powinien sprawdzić, ale dla zysku ma na to totalnie wypierdolone? W końcu czy sama głupia tłuszcza nie jest winna sobie samej?
Mało tego, bo na filmiku jest po burzy, ale wracając do domków k/ wioski, to skoro są to tereny zalewowe to jednocześnie podmokłe. Znaczy się woda tam stoi i to woda gruntowa. Ta ma do siebie to, że bez odpowiednich głębokich drenaży stoi sobie i nic sobie nie robi z tym, co chcą Ci na górze. O ile do zimy nie zejdzie jej poziom, to w zimie jak przyjdzie -15C przez np. 2 tyg. to ta sama woda gruntowa wypierdoli grunt do góry. I co się stało w domkach postawionych na tych terenach? Po pierwszej zimie ściany spękały, bowiem grunt pod wpływem wód gruntowych zaczął się podnosić. No i ponownie: I teraz nawet jeżeli żądać odszkodowania, to od kogo? Od władz, które sprzedały teren pod zabudowę, choć powinny wiedzieć, na jakim terenie sprzedają grunt. Od developera, który teoretycznie też to powinien sprawdzić, ale dla zysku ma na to totalnie wypierdolone? W końcu czy sama głupia tłuszcza nie jest winna sobie samej?
Jeszcze zatrzymajmy się na sformułowaniu "władz miasta". Tu też oczywiście działa kapitalizm, bo, czy to prezydent m-ta jest winien podpisując papiery, czy za-ca prez. m-ta, który też podpisuje papiery, naczelnik wydziału geodezji (ten powie, w papierach tego nie było), naczelnik wydziału inwestycji (powie - nie wiedziałem o żadnym jeziorku tam), naczelnik wydziału nieruchomości (ja odbieram budynki na stan, a nie teren za nim powstaną). I tak można by wyliczać, wyliczać i nikt nie jest winien, a z domkami, dwulatkami, czy trzylatkami już jest poważny problem.
Cytując tych, co w filmie mówili ciągle: "ja pierdolę", powtórzę "ja pierdole" w jakich zjebanych czasach przyszło nam żyć. Mózgi ludzi są totalnie wyłączone. Może w ferworze walki z wodą bym zapomniał o rozłączeniu instalacji elektrycznej od przyłącza, ale jak by mi ktoś zwrócił uwagę, dwukrotnie (w filmie 1'00 - 1'10), to od razu lezę, przedzieram się przez wodę, do wyłącznika głównego i wyłączam napięcie w instalacji chroniąc siebie i domowników. A na filmie..., "zostaw je" (mówi kiedyś tam mięśniak), pomacham se miotełką dalej. Olał sprawę sikiem prostym, a przecież woda nie "wybije" bezpiecznika, najwyżej po prostu dostaną jeszcze wiyncyj dreszczy emocjonalnych, ale to pewnie pryszcz przy tych związanych z wodą przelewającą się przez dom.
I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Państwem.
Narka.
środa, 19 sierpnia 2020
Środa #1700
Uwaga! Notka na szybko, bez korekty, poprawiania itp. bo za chwilę znowu muszę wyjść, a chcę opisać pewne wydarzenia.
Otóż pisałem ostatnio o babci szczurzycy, która, jak to babcia ledwo sunęła, ale sunęła. Miała swoje dwa pkt. karmienia, bo przemieszczała się w kuchni między nimi. One są po przeciwnej stronie kuchni. Z racji bycia babcią rzadko ją widywałem, bo też rzadko wychodziła, ale jak już wyszła obserwowałem. Przy jej tylnej lewej nodze zaczął rosnąć guz. Co już kiedyś pisałem, z racji bycia babcią nie wiem czy się na operację nadawała, wiem nie jestem weterynarzem, ale np. żyrafka drugiej operacji nie przeżyła. Myślałem wtedy - trudno, będzie tak sunąć i może dożyje swoich dni. Niestety przedwczoraj zobaczyłem ją i guz urósł znacznie. Miała nawet problem wejść z nim na małą deskę (2 cm wysokości), którą od razu zlikwidowałem, jak już się na nią wtargała i poszła do norki. Wcześniej nie widziałem by miała taki problem, bym ją wcześniej usunął. Pozostały jej w zasadzie powierzchnie płaskie i trochę górek, nachyleń z tego co se tam kiedyś usypały, by dojść do norki. Jak zobaczyłem tego guza, to postanowiłem iść do weterynarza, ale wczoraj było tam stado ludzi, a zaglądałem o 12:30 i o 14:00, w których są teoretycznie największe pustki. Poszedłem dziś zobaczyć i okazało się, że jest luźniej, to wróciłem po babcię, zapakowałem ją do pojemnika nosidełka, do siatki, przykryłem ciemną szmatką, bo szczury lubią ciemno i polazłem.
To, niestety, była jej ostatnia podróż. Na miejscu okazało się, że guz jest duży i nie można go już operacyjnie usunąć, a też niewielki sens (nie wiem czy to dobre określenie) jest by dalej się z nim męczyła. Właściwie weterynarz podjął decyzję, nie sprzeciwiałem się o pozostawieniu jej w gabinecie weterynaryjnym.
Oczywiście jest mi smutno, ale, na szczęście, nie tak, jak odchodziły szczury, z którymi byłem emocjonalnie związany. Pozostały na st. mac. jeszcze dwie szczurzyce. Dwukropek, którą, nie wiem czy to dobre, oswajam i najmłodsza szczurzyca, w listopadzie będzie miała ok. 2 lata.
Likwidacji ulegnie 1 z 4-ch miejsc żywieniowych. Nie sądzę, by tam te dwie, co pozostały zaglądały. Do babci chodziły, nawet wczoraj jedna tam leciała, bo słyszałem, jak już wyglebiłem, więc to miejsce jeszcze utrzymam, ale drugie w kuchni za jakiś czas będzie posprzątane. Na grupie A, na której dwie pozostałe stacjonują są dwa miejsca żywieniowe utrzymywane cały czas. Już jak odeszły poprzednie, to pisałem, ze pozostały 3 szczury, a 4 msc. żywieniowe. Trochę dziwne, ale szczury lubią co jakiś czas zmieniać miejsce stacjonowania. Teraz pozostaną dwie i trzy miejsca żywieniowe.
Dwukropka oswajam jak ją karmię. Wychodzi z pod łóżka i wtedy ją delikatnie głaskam. Stopniowo co raz dłużej toleruje mój dotyk, wcześniej to po pierwszym kęsie uciekała od razu pod łóżko, teraz to nawet dwa, trzy zeżre i daje się głaskać. Reaguje na głos, to zresztą robiły wszystkie i wieczorem jak o nich zapomnę to czasem słysząc mnie, sama wyjdzie z pod łóżka i patrzy kiedy dam jej żarcie - ulubiony pasztet, bo suche lub jakieś warzywa to mają cały czas.
Oki, tyle, bo muszę wyjść, po pojemnik po niej, a zaraz po tym na st. mac. wbije 230, który już zapowiedział się z przyjazdem i chyba 979, bo nie wiem co ma w planach po robocie.
Bez zdjęcia, bo już nie mam na to czasu. Narka.
niedziela, 16 sierpnia 2020
Niedziela #1699
To już pkt. krytyczny. Notka po tygodniu i nie by się nic nie działo, ale w tygodniu ciągle jakieś składy na stacji, akurat w momencie jak chce mi się pisać. Rano jak wstanę to w procedurach rozruchowych rzadko znajduję czas na wpis.
Wczoraj w nocy rozmawialiśmy z 979 o życiu i różnych sprawach. Takich rozmów powinno być znacznie więcej, ale dobrze, że przynajmniej ta jedna wypadła. Ja byłem po spotkaniu z Tedem, wiec mi schodziło. Rozmowa o ostatnich wydarzeniach u niego, trochę więcej on gadał jak ja, ale nie chciałem go zagadywać, wszak tak rzadko mamy okoliczność nieskrępowanego rozmawiania, iż dobrze się stało. Co do życia, to poruszyłem temat czasu. Mijającego bieżąco, czyli bieżące zajęcia dnia, takie które często wykonujemy, pomagamy komuś znajomemu, bliskiemu, praca znajomi itp, ale też czas mijający latami. Co po roku dwu? Powiedziałem jak to u mnie wygląda, bo jednak jestem w całkiem innej fazie życia, więc ten czas ma inne znaczenie dla mnie niż dla niego. Rozmawiało się miło, bardzo przyjemnie, ale trza było kończyć, bo nadeszła 03:00 w nocy, a on mimo święta, rano pojechał niby lasce pomagać w new pracy. Co do święta, to kompletnie zapomniałem, że sobota i święto. Wybrałem się po śniadaniu do sklepu, a tu zamknięte. Pomyślałem wzięli urlop i poszedłem do następnego. Tam też zamknięte, co z tymi urlopami ich tak wzięło? Następny otwarty, ale pieczywa nie było. Poszedłem dalej, też zamknięte, nadto zdziwiło mnie, jak na sobotę, mało ilość ludzi na wiosce. Dopiero w ostatnim sklepem, też zamkniętym kapłem się, że przeca święto. No fajnie...
Plusem braku chleba jest schodzenie produktów, choć długoterminowych, to leżących i leżących na półkach. Teraz dwa dni na zmniejszenie ich zapasów.
W pn. pojechałem do 824. Zapomniałem, choć delikatnie wspominał o tym w poprzednim tyg. że chce jechać w dawne rodzinne strony. Na st. mac. oczywiście wstałem na godzinę przed wyjściem. Więc lekka panika, odchudzanie, szycie, procedury wyjściowe, zatowarowanie szczurów itp. i wyjście na autobus. Wreszcie było ciepło, dobiło do 32C. W autobusie otwarte wszystkie okna, na szczęście nie trafiłem na taki z klimą, choć kawałek przejechałem innym z klimą i... zimno w środku. Mają nasrane z tymi klimami. W drugim już bez, więc jechało się przyjemnie. Przyjechałem, wpierw pomyślałem - polazł do sklepu. Rozgościłem się, zacząłem robić śniadanie, bo na st. mac. nie zdążyłem i czynności dnia. Ale tak po 20 min go nie było i zacząłem myśleć, no przecież chyba pojechał. Napisałem sms-a do niego, zadzwonił, choć skłaniam się ku temu, że nie czytał sms-a, że własnie jest w połowie PL. No ok. Ponieważ u niego też mam pewne procedury w tym sprzątające, to wyjechałem tylko 20 min wcześniejszym autobusem. Co ciekawe, jak wieczorem zadzwonił, to mimo iż, posprzątałem widoczne rzeczy i trudno było nie zauważyć, to robił wrażenie, jakby tego w ogóle nie widział, choć raczej skłaniałbym się, że widział, ale mózg nie wyciągnął żadnych wniosków. W końcu w rozmowie jak powiedziałem, że byłem u niego, to takie: yyy, hhmmm, nnooo, jakby ta wiadomość totalnie go zaskoczyła i nie wiedział co ma odpowiedzieć. Dziwne doznanie z drugiej strony telefonu. Coś jakby powiedzieć - na dachu bloku obok wylądowali Marsjanie. Tak jakby nie wiedział, by podejść do okna i to sprawdzić. No cóż. Pisałem już kiedyś, u niego z mózgiem coś się dzieje, tzn. zaczynają pewne obwody wysiadać i to w niebezpiecznym tempie.
W tyg. oczywiście pojawiał się 172. Kiedyś przylazł w koszulce i mózg od razu to odebrał - teraz go możesz napierdalać. No i tak też się stało. Zawsze gorzej jest jak wejdzie na stację w klacie i tak ma odejść. Większość lata biega właśnie w klacie, jako jeden z nielicznych mięśniaków biegających w klatach.
W pt. pojechałem z żoną od 972 na badania do Katowic Kostuchny niedaleko dw. kolejowego (dawnego) taka sama nazwa. Jak ona poszła do lekarza, to od razu polazłem na dworzec i stację. Tam remont. Sam budynek zamurowany cegłami, by do niego nikt nie wszedł. Z dawnej stacji wielotorowej robi się obecnie stację z jednym torem głównym zasadniczym i trzema głównymi dodatkowymi. Z racji tego, wymontowane i leżące na torowiskach dawnych czterech torów głównych dodatkowych, które już nigdy nie będą działały, były rozjazdy pojedyncze i dwa pełne angliki. Zastanawiałem się jadąc tam, czy zabrać aparat i nie zabrałem, a szkoda, co stwierdziłem na miejscu. Co do rozjazdów, to od razu przyszła mi do gowy kopalnia i układ, który ratowałem. Otóż, mogłem złomiarzom dać brać te szyny, a czas poświęcony na ich zabezpieczanie poświęcić na załatwianie dalszych spr. papierkowych, nagłaśnianie sprawy. Teraz z takiej Kostuchny, pewnie jak by to już działało, to nie było by problemu z pozyskaniem, a następnie zorganizowaniem transportu elementów rozjazdów, podkładów itp. Źle to było zorganizowane, ale co zrobić jak do wszystkiego, co kiedyś tam pisałem, od sprzątaczki, do zarządzania całym projektem byłem sam.
Chodziłem po torach i oczywiście się relaksowałem, mózg chłonął otoczenie kolejowe. Nieczynne semafory, które już nigdy nie zaświecą i w miarę nowy szyny w torach głównych dodatkowych. Same rozjazdy np. angliki tez nie stare - rocznik 97, więc mało zużyte iglice, dzioby krzyżownic.
Zdjęcia nie moje, autora widać. To wjazd do K-ce Kostuchny od podg. Tyczy Czułów.
Po tych torach właśnie chodziłem. Już żaden skład towarowy po nich nie pojedzie.
Semafory jeszcze świecą, jak byłem to już wygaszone z przerwanymi obwodami elektrycznymi. O dawnej wielkości stacji niech świadczy wykorzystanie prawie całego alfabetu na semafory. Ostatni z lit. U.
Wjazd od strony stacji Mysłowice Wesoła, przy nastawni wykonawczej. Sama nastawnia pewnie pójdzie do likwidacji, a jej zadania już na rozjazdach przekładanych elektrycznie przejmie nastawnia dysponująca.
Na koniec jeszcze filmik z neta. Wyjazd do Mysłowic Wesołej, widok z nastawni wykonawczej.
Na filmiku widać, że niedawno były robione torowiska torów głównych dodatkowych, które dziś zostały już na stałe odcięte od sieci.
Tyle na dziś. Narka.
niedziela, 9 sierpnia 2020
Niedziela #1698
Był wczoraj 172. Wiem nic nowego, ale tym razem (UWAGA), był na flachę. Muszę to napisać na początku - było zajebiście!
Popęd seksualny tego potrzebował, mózg zresztą też. Wpierw był ok. 19:00 już pod wpływem i powiedział, że tym razem będzie na odwrót. To on przylezie już porobiony, a nie tak jak ostatnio, że to ja byłem porobiony, a on dołączył. Powiedział, jak wychodził ze stacji, że będzie za chwile, za jakieś 20 min. Jak to u niego, nie było go nawet o 21:00, to o 21:30 zacząłem sam biesiadę. 979 pojechał na urodziny brata, wcześniej z koleżanką przygotowując żarcie na st. mac.
Po 22:20 przylazł, a nie spodziewałem się go już. Zamknąłem st. mac. by żaden skład nie wszedł, ale o 22:50 (chyba) musiałem wpuścić 979. Stanął pod wjazdowym, bo zapomniał sałatek na imprezkę. Ponieważ się nie dostał do st. mac., to na głowicy wjazdowej już zaznaczył, że dalej nie wchodzi. Odszedł z sałatkami, a my zaczęlismy dalej łykać ze 172. Jeszcze robiłem trasę w tedeku, ale zastanawiałem się kończyć już, czy dojechać do końca. Wyszło na to drugie, bo nim alko zacznie działać, to akurat dojadę.
Jak dojechałem to alko już działało u mnie i u 172. Poszedłem do kuchni po coś, wracam a on już rozebrany z wszystkiego, wcześniej miał krótkie spodenki. Siedział na krześle przy komputerze. Wpierw go trochę głaskałem, ale popęd seksualny:
- co Ty odpierdalasz? Właź na niego.
No i tak zrobiłem. Rozebrałem się też i wszedłem od przodu, tak, że nogi miałem za podłokietnikami, bliżej oparcia i siadłem mu na brzuch. On się trochę zniżył tak, że był pod kątem 45 stopni. No idealnie. Siedziałem na nim, a czasami się wgniatałem w niego zapierając się o podłokietniki. Czasem przez myśl mi przechodziło ile to krzesło wytrzyma, szkoda by było, bo fajnie się na nim siedzi. Dwa razy mi taka myśl przeszła, ale za każdym razem włączał się popęd:
- zaś Cię pogieło? Zajmij się nim, a nie krzesłem.
Sobota wczoraj była ciepła, było 32C najwięcej, to też po całym dniu nagrzewania na st. mac. było w środku 26C. On zaczął się miło pocić, pojawił się poślizg, który zawsze był pożądany. Nie wiem czy pamiętacie, ale kiedyś w lecie mięśniaków, w tym 172 kładłem na gumolicie, polewałem trochę wodą i mydłem w płynie. Ach te doznania przy przesuwaniu i ściskaniu mocnym rękami mięśni. Wczoraj też się tak zrobiło na 172, ale naturalnie. Czasem przyciskałem go sobą do oparcia, przyciągałem się do oparcia mając ręce z tyłu oparcia i ciągnąc ciało z kutasem, który mu się wbijał do brzucha. Jego też był naprężony na maxa i czasem czułem go między pośladkami. Po takich przyciągnięciach luzowałem i zaczynałem go głaskać po klacie, barkach, co jakiś czas robiąc drobny spank. Wiłem się na nim jak wąż, on rękami czasem chwytał mnie za nogi.
Jak się tak do niego przyciskałem to w pewnym momencie zamuliło mnie w żołądku i niestety wyszedł spaw. Zacząłem się odkleszczać od niego. Ręką musiałem zasłonić usta i biec do kuchni, do najbliższego zlewu. Za fest naciskałem na brzuch.
Po opłukaniu ryja, zaś wlazłem na niego, zaklinowałem nogi o podłokietniki, on ułożył się pod kątem 45 stopni i powtórka. Od tych podłokietników, to uda bolą mnie do dziś, ale przecież jak siedziałem na nim to o tym nie myślałem. On nadal spocony, jeszcze chciałem napluć mu na klatę, ale nie miałem kompletnie śliny w ustach. Manewr ze spawem powtórzył się jeszcze dwa razy i to już było tyle. Za trzecim razem jak wróciłem, on położył się na brzuchu, tak że plecy były dostępne. Znak, kończymy na plecach.
Położyłem się na nim, tak że mój kutas umieścił się między jego pośladkami. Odnosiłem wrażenie, że mnie nawet kusi, bo ruszał dupą tak, jakby chciał zrobić mu więcej miejsca. Ale tu się pojawił problem. O ile popęd seksualny wcześniej wargolił, że trza się nim zająć, to teraz po spawaniu był przytłumiony przez mózg i czynności awaryjne, bo jednak akcja pod arsenałem (pod zlewem).
Tyle z nim już to robię, a tu jakieś niejednoznaczne znaki i nie wiedziałem jak odebrać. Podniosłem się z niego, siadłem mu na udach i ponieważ popęd się wolno włączał postanowiłem trochę pomasować mu rów kciukiem. Tym razem już spinał poślady - znak, to nie to. Jeszcze kilka klapsów na plecy i położyłem się ponownie. Jakoś na kutasa reagował inaczej, ale szybka analiza. Nie, nie dziś, mózg chciałby ponapierdalać go po plecach i to już. Podniosłem się znowu i siadłem na jego dupie, jednocześnie opierając ręce na jego łopatkach. Zacząłem trochu masażu, przechodzącego w coraz częstsze klapsy na łopatki. On przeczuwając, że to może być jak ostatnio, ręce ułożył pod kątem 90 stopni do tłowia. Zacząłem go po tej zmianie ułożenia z pięści na łopatki. Ponieważ mózg zapamiętał, że ostatnio nic nie mówił po, a w trakcie było tylko - rób, to tym razem bez jakiś zahamowań ciosy zaczęły padać na łopatki. Po którymś już zaczął się przyjemnie dla oka spinać. Naprężone mięśnie po ciosie powodowały chęć znowu mu przywalenia i tak się działo. Jego czasem aż dźwigało na rękach, wtedy naprężone, czerwone plecy wyglądały tak, że odlot dla mózgu.
O ile poprzednio robiłem jakieś przerwy w tym napierdalaniu go po plecach to tym razem, pamiętając brak sprzeciwu po poprzednim napierdalaniu nie przerywałem, nie dopytywałem się czy jest ok. Oczywiście nie waliłem głupio jak na niektórych filmikach porno, tylko z rozmysłem. Nie rownomiernie czasowo, w raz w lewą, raz w prawą łopatkę, czasem w lewą dwa razy, tak że nie wiedział, kiedy i w którą padnie cios. Oczywiście żadnego jęczenia czy głośnego stękania jak na porniolach, sztucznego wycia. Zaczerwienione plecy, spięte plecy po każdym uderzeniu przyprawiały prawie o omdlenie z wrażenia. Mózg dostawał wariacji, a popęd był już gotowy do sfinalizowania i tak się też stało. Piszę to i na samą myśl o wczoraj przypominają mi się widoki i pała ponownie mi stanęła. Ach te obrazy będą długo zapamiętane. Jak zlazłem z niego, to nic. Nic nie powiedział. Zaczął gadać o czymś tam innym, w ogóle nie poruszając kwestii tego co przed chwila zaszło. A przecież miał czerwone plecy i na pewno trochę, jak nie więcej obolałe.
Rano, była 10:00 przlazł po ładowarkę, bo zapomniał i zastanawiałem się jak się zapytać o wczoraj czy było dobrze. W końcu zapytałem się:
- nie przegiąłem wczoraj trochę
- ale z czym?
No to już wiedziałem, że nie ma co dalej drążyć.
Teraz kilka słów wyjaśnienia do tego co zaszło, a przynajmniej jak ja to widzę. Otóż, co już kiedyś gdzieś tam pisałem, mięśniaki-skurwiele wyrosły na napierdalaniu się w wiosce. Były inne czasy, rocznikowo ich było dużo, to też i wiyncyj konfliktów, mniej kasy, rozszady w drabince społecznej i okresowe walki między nimi. Teraz to odchodzi. Oczywiście dalej napierdalają się w wiosce, ale nie w takich ilościah, bo kloce siedzące przy kompach nie są zdolne do napierdalania się, a i rocznikowo jest ich znacznie mniej, życie jest bardziej dostanie itp.
Wracając do mięśniaków-skurwieli, to już 975 dawno temu powiedział mi, że bardziej mogę go napierdalać po plecach, bo są bardziej wytrzymałe. Teraz mięśniaki w ramach dorastania mniej się napierdalają, rynek się zmniejszył, część założyła rodziny, ustatkowała się, jednak chęć napierdalania się, bycia napierdalanym została. Pamiętacie film "Faith club" ("Podziemny krąg"). Przecież tam nie tylko chodziło o to, by napierdalać kogoś, ale również dla niektórych, by być napierdalanym. Może właśnie udało mi się wejść w sferę tej potrzeby bycia napierdalanym. Przecież, co też pisałem, każdy z nich chciał innej formy przemocy (męczenia, czy czegoś tam jeszcze). Musiałem wyczuć, co komu się podoba, co komu sprawia choć trochę przyjemności, trochę, więcej. Nie wiem, ale eksperymentowałem z nimi, a ze 172, jak widać dalej eksperymentuje.
Pewnie popęd znowu będzie naciskał, by zrobić z nim flachę. W sumie to dobrze, że spawałem. Napierdalając do po plecach już trochę wytrzeźwiałem, to też wiyncyj z tego pamiętam i (qrwa) pała mi stoi, jak se to przypominam.
Co tydzień mógłbym się z nim na flachę umawiać.
Teraz jeszcze jedno wyjaśnienie. Czemu te podwójne odstępy się robią jak walnę ENTER-em, nie wiem. Postaram się do do następnego razu opanować. Teraz mi się nie chce, bo piszę prawie na gorąco. Dobrze, że nie na czerwono, to se mogłem korekty zrobić.