wtorek, 26 lutego 2019
Wtorek #1498
Opuszczam się w pisaniu, to nadrabiamy. Dziś w nocy miałem sen. Niby nic dziwnego, nawet to, że tradycyjnie brał w nim udział mięśniak i tory kolejowe, to dziwne to, że po opróżnieniu przed spaniem zbiorników, jeszcze miałem taki sen.
Akcja działa się na kilku scenach. Akt pierwszy. Jechałem poc., jak to w dawnych czasach długim, jakoś 17 wagonowym i przy jakiejś tam wiosce, kiedy poc. stanął w polu wysiadłem. Polazłem przez pobliskie uprawy i skraj zagajnika, a w polu pracowali ludzie w tym mięśniak w klacie. Ale nie taki z przerostami, taki zwykły, szczupły, trochę większy od 222.
Przeszedłem k/niego, a nasz wzrok się jakoś skrzyżował. Zauważyłem, że on lezie za mną i w lasku powiedział bym uważał na okolicznych mięśniaków-skurwieli, bo nie lubią obcych, czyli przyjezdnych. (skądś to znam)
Akt drugi. Jakaś spina wyszła w lokalnym wioskowym szynku i musiałem się stamtąd biegiem ewakuować. Padał ulewny deszcz. Wybiegłem z takiej niby rampy odstawczej na 3 tory kolejowe, trochę zarośnięte, z krzywymi położonymi w torze płytami betonowymi, takimi jakie układa się w torowiskach tramwajowych, też trochę zarośniętymi. Pomyślałem krótko, że można by tu jeździć drezynami, tylko tory i rozjazdy do oczyszczenia. Od tych torów pobiegłem do okolicznej drogi, w lesie, praktycznie zalanej z powodu intensywnych opadów. Chciałem biec poboczem, ale widziałem, jak przejeżdżające szybko auta chlapią z pod kół wodą na przynajmniej 4 metry w bok więc nie dosć, że już przemoczony, to jeszcze byłbym ubłocony, a ponieważ droga nierówna, to czasem auta wjeżdżały w kałuże i wtedy dopiero bryzgały wodą na pobocze. Owych zagłębień w jezdni nie bylo widać, bowiem prawie cała droga była pod warstwą 1-2 cm wody, na powierzchni której unosiły się liście, igły, szyszki i inne spotykane w lesie na runie leśnym ... W związku z tym postanowiłem biec krajem lasu, czy już w lesie ale w odległości kilku metrów od drogi. Brnąłem czasem w błocie i ledwo się z niego wydostawałem, bo teren nie utwardzony, nieznany. Tak biegłem i biegłem cały mokry, jak mis mokrego podkoszulka, a w tem...
Akt trzeci. Nagle, jak na filmach, wybiegłem po jakimś krawężniku z lasku, prosto na teren na którym było suchu, słonecznie, ciepło. Za mną przybiegł mięśniak i jeszcze chwilę biegliśmy rozpędem, aż zatrzymaliśmy się koło pryzm, złożonych ze snopków siana. On jak zwykle w klacie, podniecający mnie swoją symetryczną sylwetką. Zaczęliśmy się ściskać, przytulać, szczęśliwi, iż udało nam się wybiec z wioski przed lokalnymi mięśniakami-skurwielami. Przede mną przebiegła myśl długiego romantycznego życia wraz z nowo poznanym mięśniakiem, jak na filmach, kiedy zbliżają się napisy oraz "i żyli długo i szczęśliwie". Tą radosną myśl, zburzyło przebudzenie się z powodów fizjologicznych. Oczywiście nastąpił problem, bo pod wpływem mięśniaka i snu kutas stał gotowy do działania i mało by mi zębów nie wybił, wiec musiałem odczekać nim zamieni funkcję działania.
Teraz szczury. Szczurzyce mają chyba jakiś deficyt młodych. Dziś dwie oswojone samiczki biegają po stacji szukajac najprawdopodobniej samca rozpłodowego, którego niestety (dla nich) nie ma. Bardzo pobudzone od rana, ale to dobrze, bo świadczy o tym, że jednak wszystkie samce wyjechały i wreszcie może skończy się łapanie i wywózki. Przy okazji widać, jak silne jest podtrzymanie gatunku u nich i okresowe wychowywanie młodych.
W sob. przyjechał do mnie ten od drezyn i stacjonował w nocy na stacji. On na grupie B, jego kolega na grupie C. Nie obyło się bez tematu wyburzonej kopalni i inicjatywy. Poglądy tego od drezyn, jak za dawnych czasów - to oni sa winni tego, że tak się stało. Usiłowałem mu wytłumaczyć, że to przeciez nie tak do końca, bo przecież sprawy zaszły daleko, rozbiórki były wstrymane, pozwolili nam, przynajmniej Ci pierwszy przebywać na kopalni na krzywy ryj, więc nie tak do końca, ale on swoje, że to złodzieje itd. Rozmawiając z nim i widząc niemożność zmienienia poglądów, zastanawiałem się, może dobrze, że nie ma tej kopalni, bo jakbym miał pracować z takimi ludźmi, to by mnie chyba wzięło...
Wczoraj przez 5h miałem opiekę nad larwą od 174. Typowy przykład hodowania larwy. Nie ma się co dziwić skoro babcia, która ma nad nim opiekę sama jest po odhodowaniu 4-ch skurwieli i ma 62 lata, i totalnie nie panuje nad jego socjalizacją, jeżeli w ogóle wie co to znaczy. Problem będzie się nasilał, bo on w przyszłym roku do szkoły. Mały miał szczęście, bo wpierw akcja straży pożarnej w wiosce, komuś się w kominie zapaliło, to młody gadał ze strażakami prawię godzinę. Następnie prace przy kanalizacji i koparka, na pkt. których też ma bzika, to znowu gadał z robotnikami i bacznie obserwował pracę koparki. Kolejne pół godziny minęło. Następnie wpadł na pomysł odwiedzenia ciotki. Poszedłem z nim tam, tj. bratowej od 979. Ten jak przez brata się dowiedział, że ja z nim tam jestem to mu (niewiedzieć czemu) ciśnienie wzrosło, zadzwonił do mnie i mnie zwymyślał, że jestem pierdolnięty, jak mogę z nim chodzić po rodzinie i w ogóle przyłażę tam bez zapowiedzi. Qrwa nie wiem, by teraz trza było się anonsować, tym bardziej, że tu pod wjazdowym ciągle ktoś staje i się nie anonsuje. No czasem, ale to rzadko. Po za tym to rodzina, więc nie obce osoby. Widocznie w dobie smartfonów i ciągłej pisaniny, coś mi umknęło.
Tyle, bo zajęcia czekają, resztą może opiszę jutro. Narka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz