Ostatnio obserwuję kolejny miły symptom malejącego społeczeństwa. Otóż w połączeniu z zarazą nastąpiło przyśpieszenie zjawiska, które i tak by nastąpiło, czyli nadprodukcji żarcia. Zaraza przyśpieszyła to o tyle, że w związku z nią zamknięto granicę dla przepływu towarów zrywając kontrakty, bo zaraza, a w jej trakcie niekoniecznie je odnawiając.
Jak wiadomo jesteśmy nadproducentem żarcia. Robimy go więcej niż jesteśmy w stanie przeżreć. Do tego jak zostały wstrzymane odbiory za granicą, to zapchaliśmy się własną produkcją. Efekt. Masło, które przed zarazą kosztowało 5,50zł lub (takie modne) 4,99zł za kostkę, teraz można dostać w stonce za 2,25zł. Przy okazji masła pamiętam, a chyba to tu nawet opisywałem, że kiedyś, jak już ceny na światowych giełdach spadły, a u nas były nadal wysokie, to powiedziano, że Polscy przyzwyczaili się już do tych cen i nie będziemy obniżać. Czy teraz producenci przyzwyczajają się już do tego że staną maszyny i linie produkcyjne, bo w tych cenach nikt już tego nie kupuje?
Mleko w kartonach w (jak to się fachowo nazywa) regularnej cenie 2zł/ltr. w przecenach i to częstych leci za 1,45zł/ltr. Ciastka np. Maltanki, regularna 2 zyla, w przecenie 1,30zł. Pomidory 2,50zł/kg, cebula 1zł/kg i tak by można wymieniać i wymieniać. Efekt nadprodukcji żarcia widać już doskonale. Po kilku m-cach zarazy magazyny się już zapełniły i nie ma już gdzie składować, więc trza opchnąć po taniemy, byle tylko zeszło i by nie wyciepować.
Czemu w takim razie nie robi się, albo nic o tym nie wiem, w krajach Ameryki Płd. kampanii jedno dziecko na rodzinę (jak kiedyś w Chinach), skoro z tego powodu dla społeczeństwa jest tyle dobrego. No własnie, bo się żachnąłem. Dla społeczeństwa, to nie jest dla władzy. I tu jest sedno sprawy.
Obejrzałem przedwczoraj i wczoraj do końca, tradycyjnie na raty, film Vegi - Polityka. Nic mnie w nim nie zaskoczyło, a nawet chyba forma pokazania tego w takiej ilości, ale po łebkach nic nowego nie wniosła. To już lepiej, jak dla mnie, pokazane to było w filmie "Złoty środek" 2009. W "Polityce" było liźnięcie po łebkach i tyle. Bez obejrzenia filmu o tym wiem. Jak dla mnie zrobiony na siłę, na szybko, bo wybory szły więc pora przyciągająca widza.
Remont. Czy ja z nim skończę do zimy? Nie wiem. Najgorsze, że trzeba, cokolwiek robię, uczyć się jednorazowo jak ma to być wykonane, zrobione, by to raz, dwa razy zrobić i tyle. Przekopywanie internetu w poszukiwaniu prawidłowych rozwiązań z uzasadnieniem, bowiem lubię jak coś jest jednocześnie wyjaśnione dlaczego tak. Już miałem robić wczoraj wylewkę na balkonie, ale lektura jak to ma być zrobione przesunęła kolejność prac.
Ogólnie to cały czas łazi za mną niechciejstwo. Tak trochu wegetuję w czynnościach dnia i nie umiem się z tego wyrwać. Cały czas myślę o kopalni i o, albo straconym projekcie, albo o uratowaniu siebie od zajechania się pracą. Na st. mac. jest tyle roboty po zaniedbaniach ostatnich lat, że tu również można by się zajechać pracą, to jakoś to opatrzyło mi się i patrzę na ten stan, patrzę i już się do niego przyzwyczaiłem i mi nie wadzi. I to jest chyba najgorsze. Owszem bieżące sprawy porządkowe są realizowane, czasem coś ruszę zaległościowego, ale to czasem.
Nawet w grę gram tak jakby od niechcenia. Nie sprawia mi już takiej, może z powodu, że jednak muszę się ukrywać, satysfakcji jak kiedyś. Robię scenerię jest już na 3-im, ostatnim etapie, ale też tak ostatnio do niej sięgam na siłę. Jesień? Ona tak wpływa. Świadomość nadciągającej zimy?
Tyle, bo za chwile do dalszych prac.
Zdjecie.
Wagon pocztowy na stacji Olsztyn Główny. Pewnie już go tam nie ma.
Narka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz