poniedziałek, 28 września 2020

Niedziela #1711

    Przedwczoraj byłem w objeździe komunikacją miejską i ogólnie, jeżeli chodzi o prowadzenie pojazdów jest co raz gorzej. Kiedyś to poszukiwałem tego osobnika, który najlepiej prowadzi pojazd. Dziś to już nie są poszukiwania tego, który najlepiej, tylko wybór z pomiędzy tych, którzy najgorzej prowadzą. 
    Jeszcze do Tarn. Gór jakoś dojechałem, szału nie było. Następnie 191 do Kamieńca, tu też szału nie było. Najwięcej zastrzeżeń u wszystkich, to w zasadzie wpadnie do dziur, które można przecież ominąć lekkim ruchem ręki, bowiem kierownice dziś ze wspomaganiem, to nawet blondynki jeżdżą. Po za tym, skoro ktoś chce szybko jechać, to niech odjedzie z przystanku początkowego np. 2min później. Po takim zabiegu jeszcze pierwsze przecznice wolno, a następnie można zapierdalać, a nie odjazd planowo, nawet jak u niektórych 30 sek przed czasem, a następnie po kilku km gonienia odstawanie na przystankach bo jest się już znacznie wcześniej. Po co takie gonienie, ale fakt, kto ich ma uczyć, jeżeli stara gwardia dawno odeszła, a przeżuty z innych pojazdów nie myślą. Wracając do 191 to średnio z omijaniem dziur jakiejś płynności jazdy też nie było, po prostu jechał do przodu. W Kamieńcu 10 min na siku i przesiadka na 20-kę. Tu przyjechał 3 min późno. Od razu pomyślałem - dobrze, bo wiochy to nadrobi. Ale dwa przystanki dalej odbierał jakieś dziecko, to jeszcze dociepnął 2 min, bo z matką tego dzieciaka rozmawiał, już miał 5 w plecy. Przez jakiś czas utrzymywał, ale przed Bytomiem zmniejszyło się już do 2 min i z takim przyjechał na dworzec więc jak najbardziej ok. Dziadkowi nawet to szło, choć widać brak wyrozumiałości u kierowców dla innych użytkowników dróg. No cóż, takie czasy, co kiedyś tam opisywałem przy okazji zmieniających się wzorców zachowań. 
   W Bytomiu 8 min zostało do odjazdu 24. Polazłem więc na siku i do autobusu. Tym razem kierowca ruszył dziarsko planowo równo o 12:00 w trasę. Śpieszył się, jakby był już 5 min opóźniony, ale w Piekarach był 2 min do tyłu, co mnie zdziwiło, choć kilka razy go światła zatrzymały i zdarzenia na drodze. Jechał szybko do samego Będzina, ale znowu chaotycznie. Nie było w tym plynności jazdy, gwałtowne ruchy kierownicą, z tymi dziurami tez tak średnio choć już lepiej, jak u poprzedników. W Będzinie na tram 22 w kierunku Huty Katowice do Dąbrowy Górniczej. Motorowa tym razem jechała jakby się jeszcze nie obudziła. Wolno sunęła przez ulice miast, a RJ jakby miała pod dupą. Finezji w poruszaniu się nie było żadnej, na szczęście dramatu też. Miałem się przesiąść na przystanku Tworzeń Polna, ale była tak opóźniona, że tram 22 w przeciwną stronę mi uciekł. Następny za 6 min na szczęście więc zacząłem improwizować, bo RJ, który przepisywałem właśnie wziął w łeb. Pojechałem więc do Będzin Rondo, a z niego do So-ca Estakady by włączyć się dalej w RJ. Niestety 220, którym chciałem jechać wcześniej właśnie pojechał jakieś 5 min wcześniej, to też jechał 188 do zajezdni w Zagórzu. Tym razem przegub nowy volvo prowadziła blondynka ok. 35 lat. Początkowo siedziałem na nadkolu pierwszego członu przy przegubie, ale mimo zarazy było odgrodzone miejsce zaraz przy pierwszych drzwiach z widokiem na ulicę i okolice. I to był chyba największy błąd jaki zrobiłem. Laska, gadała przez tel. bo co baby mogą robić w dobie telefonów komórkowych za kółkiem, jak nie pierdolić o głupotach. Tak jak wsiadłem tak cały czas gadała z kimś przez tel. czasami padając ze śmiechu w kabinie. Niestety przy tym gadaniu wpadała zestawem w każdą możliwą dziurę. Nawet nie chciało jej się zrobić delikatnego ruchu kierownicą by je np. ominąć przy pustej drodze z przodu autobusu. Na środku ulicy była zapadnięta studzienka i tak jakby była laserem wyrysowana strzałka - tu wpaść do dziury i tam oczywiście wszystkimi trzema osiami wpadła. Już mnie ciśnienie rosło i chciałem jej na koniec powiedzieć, że jest mistrzynią wpadania do dziur, zaliczania ich wszystkich możliwych, jakby polowała na nie, ale.... powstrzymałem się, bo przecież nie mój autobus, ogólny brak kierowców do pracy to tak jest. Bierze się każdego, który przyjdzie, byle tylko nabijał kilometry i był zysk dla zajezdni, nawet pomniejszony o rozwalone zawieszenia pojazdów. 
   Z zajezdni, 622 dwa przystanki i tu już się włączyłem do swojego RJ, a następnie przesiadka na tram 27. Podjechał gość składem 730-731 z 1 osobą wpierwszym wozie, dwoma w tylnym. Ruszył, jak to się mówi z kopyta i w drugim wozie przy tym nagłym ruszaniu strzelił stycznik. Wozami zaszarpało, wyzerował, dał drugi raz na jazdę i pojechał dalej. Pomyślałem wpadka, ale zdarza się. Drugi przystanek - powtórka z działania. Mózg poruszony analizą jazdy blondyny od razu zajął się dalej tym, co robił ów motorowy. Trzeci przystanek, a właściwie zgaszenie sygnału przed wjazdem na jednotor i to samo. Od razu pomyślałem idiota, debil, czy ma mózg zablokowany. Skoro w drugim wozie jest słaby stycznik nadmiarowy, to trza wolno rozpędzić, a następnie dać więcej jazdy, a nie od razu po zabraniu rozruszników wciskać pedał do zola. Oczywiście bezrefleksyjnie zrobił tak jeszcze kilka razy i znowu mi ręce i nogi opadły, bo myślałem - co jest qrwa z tymi ludźmi nie tak. Niech idą do innej roboty, jak mają tak kaleczyć zawód. Kto mu się każe męczyć prowadząc tramwaje, jeżeli ma małe pojęcie o tym, no i jak przeszedł kurs i zdał egzamin, skoro tak jeździ? Czy na prawdę jest taki deficyt motorowych, że z każdego kto przyjdzie zrobi się motorowego, nawet tego oderwanego od pługa. Przesiadłem się na 26, bo akurat jechał, bo myślalem, że nie wyrobię z nim dalej. Na 26 też skład, drugi wóz 634 i tutaj (UWAGA) z oryginalnymi siedzeniami, jak na zdjęciu z przedwczoraj. Wbrew pozorom na tych siedzeniach się wyjątkowo dobrze siedzi, w porównaniu do siedzonek obitych dermą nowych płaskich na których można se odciś kości miednicy. I znów konstrukcja lat 70-tych okazała się lepsza, czy była już ileś lat temu lepsza, od nowych siedzonek skonstruowanych przez jakiegoś niewyedukowane inżynierka. Właśnie pół okrągłe siedzisko powodowało, że siedziało się na szynce, nie na kościach, wypustka na kręgosłup powodowała, że on nie odbijał się w siedzeniu, tylko tkanką miękką, mięśniami opierało się o siedzenie. Proste, - proste, tyko kto dziś takie rzeczy rozważa? Mało tego jak już o siedzeniach, to w wozach 102 N siedzenia były nisko, bo społeczeństwo było w latach 60-tych niższe. W 105 N podniesiono je, bo ludzie urośli więc logiczne jest by je dać wyżej, czego kompletnie nie ogarnięto w XXI w nowych pesach, w których siedzenia są jeszcze niżej jak w 102N. I znów pytanie, co za debil to wymyślil? Czy on w ogóle siedział na tych siedzeniach przez godzinę? 
   W 26 chaos prowadzenia na poziomie poziomów dotychczasowych. Szarpanie wozem, dodawanie jazdy nie tam gdzie trzeba z hamowaniem też różnie bywało. No nic, jakoś dojechałem do Mysłowic dworca PKP. Teraz już wypadłem z planu i pełna improwizacja. Kurs tram 26 nie był planowany, ale zdecydowałem się zrobić wyłom we własnym RJ. Przeszedłem tunelem pod dworcem PKP, jakby nieczynnym, aż tak dużo ludzi z niego korzysta, i na przystanku pierwszy możliwy autobus to 66 do K-c Zawodzia. Niech będzie, choć korciło mnie przejść na druga stronę ulicy. Wsiadłem do 66. Znów jakiś geriatrion przyjechał, w sensie kierowca, bo autobus nówka sztuka Man. Po zdegustowanej jeździe 188 z blondyną i T 27, już nie chciałem analizować jazdy. Wsiadłem, a ponieważ trochę gadów jechało, to stałem i trzymałem się rurki. Ale jakoś dziwnie latałem przy tej rurce. Do przodu i do tyłu i tak ciągle. Znów się mózg włączył - co się dzieje? Otóż okazało się, że dziadek prowadzący ma chyba Parkinsona. Ciągle dodawał gazu i zwalniał pedał i tak powtarzał tą czynność nieustająco. Wszystkimi w autobusie kolebało, aż dziw, że w ogóle się poruszał do przodu. Hamowanie też nie najlepiej, końcówka taka, że leciało się do przodu. I znów se pomyślałem - czy ta zła passa się dziś nie skończy. Na szczęście daleko nie było, ale do samego końca noga mu latała, więc coś tam było nie tak. 
   W Zawodziu przesiadka, na T 15 do centrum. Nowa pesa i to co pisałem te niskie płaskie siedzonka. Od razu czułem że siedzę na kościach miednicy, kolana wyżej jak dupa, mimo tego, że niedawno przecież siedziałem w 26 na starych kubełkowatych siedzeniach plastikowych i było ok. Wiyncyj ciuli do biur konstrukcyjnych proszę...
   W centrum, bo RJ już operatywnie, to myślałem, że jeszcze Tychy ciulnę. Szedłem na przystanek, ale widziałem 1-ka pojechała, to zostało 149. Patrzę na słupku, długa trasa przez (znowu) Mysłowice, Imielin, Bieruń do Chełmka. No to wsiadłem. Kierowca gość po 30-ce i na szczęście dość zadupiał nawet mu to wychodziło w porównaniu do poprzedników to była bajka. Dość sporo ludzi jechało, ale po 15 min znowu byłem w Mysłowicach, tylko na drugiej stronie ulicy na której niedawno wsiadłem. No cóż pokręciłem się po okolicy. Jechał w nim jeden chudy mięśniak na jakąś imprezkę z papierową siateczką z prezentem, taki typ. jak 973, i siedział po przekątnej, drugi rząd ode mnie, to często na nim wzrok zawieszałem, a jechał aż za Bieruń to uprzyjemnił jazdę. 
   Właśnie, bo bym pominął. Jak jechałem 15-ką do centrum, to na Zawodziu wsiadł syneczek z matką. Taki jak 222, miał ok. 18 lat. Od razu pomyślałem z takim to bym od razu poszedł. Było widać, że skóra taka gładka jak u 222, karnacja mulata, pewnie przyjemna w dotyku, delikatne, a jednak wyrobione mieśnie, ładna twarz, nawet podobna do 222 i co najważniejsze, siadł na siedzeniu na przeciw mnie skierowanym w moją stronę, to też nie mogłem od niego wzroku oderwać. Ach, że jeszcze się takie pojedyncze sztuki piękne trafiają. Niestety nie jechał daleko, bo tylko na Uniw. Ekonomiczny. 
   Wracając do 149 to tu też wsiadł piękny mięśniak,ale już starszy, jakieś 22 lata, gdzieś w Bieruniu. Niestety poszedł do przeguba, a siedziałem w przedniej części. Jak w Chełmku zwolniło się moje ulubione miejsce przy silniku to od razu się przesiadłem by móc na niego patrzeć. Miał krótkie spodenki, z pod których wystawały ładne łydki. Twarz ładna, typ umięśniony lekko, co sugerowało, że reszta też piękna. Znowu było nie najgorzej, bo siedział na siedzeniu skierowanym tyłem do jazdy, więc patrzałem się na niego często. Nasz wzrok krzyżował się kilka razy, ale na szczęście w jego wzroku nie dopatrzyłem się skurwielowatego spojrzenia mówiącego - i co się qrwa gapisz? Zara Ci przypierdolę w ryj.
   To też do końca spozierałem na niego. On to zauważył, ale j/w. Wysiadł na przystanku Chełmek Śląski Kościół i też wysiadłem na tym przystanku. Nie by za nim iść, ale by przesiąść się na coś innego. W sumie to poszedłem jakby za nim, ale bardziej w stronę następnego przystanku, bo tu gęsta zabudowa, a ponieważ znów godzina jazdy przede mną, to na szybkie siku by się zdało, a po powrocie w centrum Katowic też będzie z tym problem. On gdzieś znikł, a ja na przystanek i na powrotny 149. Znowu po drugiej stronie ulicy, bo nie patrzałem, przejechał 54 do Tych Lodowiska. Szkoda, bym se pętle zrobił. 
   Czekając na autobus trochę myślałem o dopiero co widzianym mięśniaku. Ach taki do igraszek na st. mac., ale bym z nim dawał...  Po kilku minutach podjechał 149 i zaś geriatrion za kierownicą. Ciekawiło mnie co ten odwali. Pierwsze co, to otwierał wszystkie drzwi, nawet te w wydzielonej strefie przy kierowcy, obie połówki, co już w ogóle się nie zdarza, bo rzadko kiedy kierowcy otwierają pierwszą połówkę. Pomyślałem, chyb nie ogarnia knefli, lub się jakiś zdupił. Drugie to dziadek bardzo wolno jechał mimo soboty popołudnia, kurs powrotny 17:52 i pustych dróg na wioskach. Wyczuwałem, że nie był pewny gabarytów lub już ze starości wolniej mózg przetrawiał. Później na st. mac. sprawdziłem, że w Mysłowicach przy dw. PKP był 7 min spóźniony, a w Katowicach, bo już się ściemniło, zwiększył opóźnienie do 10 min. 
   Pozostało jeszcze z Katowic dostać się do wioski. W przed ostatnim autobusie, również na przeciw mnie po skosie na siedzeniu tyłem w kierunku jazdy usiadł 20 latek, chudziutki, ale taki przyjemny akcent na koniec. Wysiadłem wcześniej jak on, jednak umilił przedostatnią część podróży. Jeszcze tylko jeden autobus i byłem na stacji macierzystej. 
   Oki, tyle z przejazdu, jeszcze zdjęcie. Tym razem ręka od 172 niedawno focona. 
 
EDYTOWANO
  Piękny bicepsik i przedramię, i te żyły widoczne, ach... Musiałem się trochę ruszyć, bo lekko rozmazane. 
  To narka.

sobota, 26 września 2020

Sobota #1710

    Dziś krótko i nie o tym co było, a o tym co będzie. 
    Objazd komunikacją miejską, bo w regionie jest za darmo. Zrealizowałbym RJ z przed dwu lat, ale zmienili kursowanie linii tram 27 i o 16:00 nastąpiło rozkomunikowanie. Od tej godz. musiałem ułożyć RJ dalej. Rozkład niby prosta rzecz, ale przeważnie taki objazd układam dwa dni, by się jeszcze z nim przespać, przemyśleć i na drugi dzień zrobić korektę lub przebudować. No ale znając siebie, choć teoretycznie wiedziałem, że taki dzień będzie zabrałem się na ostatnią chwilę jak w szkolnictwie. Ach te pozostałości po szkole. 
   Mało tego, gdzieś, a ostatnio je widziałem, zgubiły się poprzednie RJ, z ubiegłych lat z przejazdów, został tylko jeden. A, i spałem ok. 4,5h, nie wiem czemu, może dlatego, że wczoraj spotkanie z Tedem, tym razem planowo wyglebiłem ok. 16:00 i spałem gdzieś do 19:00. Ciekawe kiedy mnie zacznie morzyć do spania. 
   To jest taki jeden z dni w roku, kiedy przydałby się srajfon, a nie nokia 2600, ale od kilku lat jakoś udaje się zamknąć RJ-ty, może teraz też tak będzie. Gorzej jak coś wypadnie, bo nie ma planu awaryjnego, szczególnie jak gdzieś przesiadkę mam w wiosce. 
   Następny dzień objazdu komunikacją miejską 1-go listopada. 
   Po za tym miałem scenerię dodać do sprawdzenia, ale wczoraj się nie wyrobiłem, a dziś nie mam już czasu by do niej dać odpowiednią notkę. 
   A, no i zrobiłem aktualne zdjęcia 172, w tym jego ręki, to przy najbliższej notce umieszczę. 
   Zdjęcie, nie moje od razu zastrzegam, to 105 N nr 338, który pozostał w aglo jako eksponat jeżdżący. 
   
  Kiedyś nimi jeździłem, tzn. jak jeszcze był w składzie, to były 335-336 i 337-338. Lepiej jeździł 335-336, ale to jak zwykle była kwestia gustu. 
   Dobra, bo muszę spadać. 

środa, 23 września 2020

Środa #1709

    Jechałem przedwczoraj do 824. Stonka wymyśliła gang fajniaków. Kiedyś był gang słodziaków. Otóż jak już dojechałem do miasta 824, to wpierw przejechałem k/bilbordu z reklamą gangu fajniaków, a następnie k/jakiejś szkoły średniej, z której akurat wyszedł gang spaślaków. Od razu se pomyślałem, do fajniaków to wam daleko i nigdy tam nie dotrzecie. 
   U 824 bez zmian, oprócz może tego, że w lodówce jeszcze pełniej niż poprzednio, teraz to już nawet bułki się nie mieszczą, przeto leżą na zewnątrz. Żarcia za ok. 15 zł wyciepłem do hasioka, bowiem było już zielone i nie nadające się. To się tam nie skończy, chyba że z nim kiedyś zamieszkam, albo on ze mną, bo już ostatnio coś o tym przebąkiwał. Tylko co wtedy z jego mieszkaniem?
   Trochę żarcia oryginalnie zapakowanego, po terminie, wziąłem do się, może się uda jeszcze zjeść i może nie zaliczę kibla po godzinie lub dwu (aktualizacja - nic nie udało się zeżreć). Masakra z tym wydawaniem kasy, ale nie mam jak go kontrolować, chyba że jak ostatni szczur zejdzie to będę tam jeździł jak kiedyś na trzydniówki. Może wtedy się trochę to opanuje. 
    Wracając od niego jechało takie zajebiste ciasteczko w autobusie, z którym już wracałem chyba 3 tyg. temu. Wtedy było cieplej to był ubrany w b. luźną koszulkę i krótkie spodenki. Wczoraj mimo znośnej temp. jechał w długich spodniach i bluzie z podwiniętymi rękawami, więc przedramię było widać. No taki 100% mój typ, nawet nie pamiętam czy o nim już nie pisałem. Siadłem obok niego i jak się dało to go obserwowałem. W wieku 21-23 lata. Nim jednak wsiadłem do ostatniego już autobusu, w którym jechało to piękne ciasteczko o gładkiej skórze, to stałem na przystanku i po nim krążył taki ogr też w podobnym wieku. Tak pomyślałem, że niski przyrost naturalny jest spowodowany między innymi przez rozrastające się gangi spaślaków i gangi ogrów. Laski mają co raz mniejszy wybór ładnych ciasteczek. Jakby jeszcze tą ładność połączyć z mądrością to już wyjdzie niewielki odsetek. Zostaną jedynie sztuczne gangi fajniaków ze stonki, no ale te nie zapłodnią. 
   W tym samym autobusie siedziały dwie laski na siedzeniach zwróconych tyłem do kierunku jazdy, a siedziałem obok mięśniaka przodem do kierunku jazdy. Obserwowałem, czy laski go obserwowały. Jedna od razu odpadła, bo była zatopiona w swoim srajfonie, druga obczajała otoczenie, ale, co mnie zdziwiło, nim nie była w ogóle zainteresowana. Za to jak wszedł budowlaniec ok. 28-30 lat, oczywiście umięśniony, to jej wzrok od razu przykleił się do niego. Już wiedziałem - to jest ten typ. Dwa przystanki dalej wsiedli następni budowlańcy, jeden z wioski 972 ok. 35 lat, znam go z widzenia, bo mi się też podoba. Ręce, że można wymięknąć, a ponieważ stanął obok niej, to obczajała go. Widać rówieśnicy wyglądu mojego ciasteczka nie mają szans, ale już 172 byłby w jej typie. 
   Przypomniała mi się scenka z autobusu, jak jechałem w druga stronę. Otóż w drodze wsiadło dwu nastolatków. Oboje mieścili się w widełkach wyglądowych, ale to tak na marginesie. Jeden typ takiego małego skurwiela, drugi chudy bardzo, aż za bardzo, otwarty na otoczenie, co mogło sugerować, jakąś inną pracę mózgu. Przez większość jazdy rozmawiał z jakimś swoim kolegą przez telefon wpierw przez mikro, a następnie głośno mu powiedział - pokaż się do kamery. On jakoś nietypowo rozmawiał przez tel. czy poruszał jakieś dziwne tamaty, że pasażerowie obok się trochę śmiali, a noszenie maseczek to ułatwiało. Dojeżdżając do miasta pośredniego spytał się młodej kobiety, która trochę się śmiała z jego dialogu o przesiadkę na jakiś autobus. Przed przystankiem podszedł do drugiego nastolatka, małego skurwiela i spytał się czy wysiada na tym przystanku, a ten - nie, ale powiedział to w taki sposób jakby mu chciał przekazać odpierdol się. To też młody wrócił do kobiety i spytał się o przesiadkę. 
   Zastanowiło mnie, że młodzież powinna se pomagać, a oni w tej walce o skurwielostwo, o przywództwo, o dominację są wzajemnie dla siebie opryskliwi. 
   Młody nie był zły, jak wsiadła w drodze babcia, to również bezproblemowo na głos powiedział do babci - proszę pani, tu jest wolne miejsce, niech pani sobie siądzie i ustąpił jej miejsca. 
   Znowu trochę żałuję, że nie przybliżyłem się, by słyszeć jego mowę do kolegi przez telefon, bo może też bym się pośmiał, tak tylko strzępki rozmowy do mnie docierały. 

    No i teraz 172. Był przedwczoraj, jak to on na szybko by zrobić. No ok. Tylko jak się rozebrał, a po trzech dniach napierdalania przy rozbiórce auta jak go zobaczyłem, mało tego, jak siadłem na niego to system się przegrzał. To tak jak w pingwinach z Madagaskaru, w odcinku w którym Rico poszerzał habitat królewski króla Juliana, wysadzając wszystko w powietrze i w końcu się przegrzał, po czym trza go było wsadzić do gumiaka, by opadł z sił. To podobnie nastąpiło u mnie. Przegrzanie systemu. Leżał z rękami po bokach, żyły na wierzchu, te bicepsy, ta klata, ten płaski a nawet wklęsły brzuch, no rozpierdol dla mózgu. Zmarkowałem, bo i tak bym nie doszedł. 
   Nie wiem czy zauważył, czy wyczuł. w każdym razie przylazł jeszcze wieczorem by jeszcze raz. Hmm, no ok., bo zbiorniki się poprzednio nie opróżniły, ale powiedziałem mu tym razem na plecach. 
   Ułożył się, dłonie miał pod brodą. Skoro na plecach, to zacząłem wpierw spank na nie, a następnie już mocniej w jego umięśnione plecy, które zaczęły się spinać po niektórych uderzeniach. W czasie reakcje przeniosły się już na ręce i te również trochę napinał lekko po ciosie się unosząc. Dużo przy tym nie trzeba było i tym razem zbiorniki się opróżniły. 
   Mało tego przylazł wczoraj rano. Tym razem miałem to co lubię, czyli bez pośpiechu, powoli, bo rano na stację mało które składy wchodzą. W przeciwieństwie tych szybkich manewrów, tym razem przetok zajął trochę czasu. Masaż klaty, barków, rąk - bicepsów, przedramieni, ach... Znowu widok tych żył, te bicepsy w dotyku, twarde, jędrne, kształtne, chyba mu po przerwie zrobię zdjęcia jakieś. 
   Leżąc na nim i masując go jego organ pobudził się dość szybko i napęczniał nawet bardziej jak mój, by nie było, że jestem do tyłu, przywiązałem mu ręce w ulubionej pozycji, kiedy są pod kątem prostym od tłowia do góry za głowę i zająłem się swoim organem. Długo nie trwało, bo gra wstępna zrobiła swoje i nawet nie musiałem go masakrować. Choć tak sobie myślę, po tym jak go dojadę, że w pewnym sensie tego chce, bo przecież jakby nie, to to co pisałem ileś razy wcześniej powiedział by - nie. Zresztą, co pisałem już ileś razy, każdy z mięśniaków miał jakieś swoje upodobania, tylko musiałem wyczuć jakie. 

   Ok. bo już notkę przetrzymałem dzień na torze bocznym, to puszczam ją bez zdjecia. 
   Narka.

sobota, 19 września 2020

Sobota #1708

    Wiem, nie pisałem tu wieki, ale już nadrabiam.
   Byłem wczoraj u 812 i po zawirowaniach życiowych mieszka u laski, która ma mieszkanie w bloku i... takie jak na nowe czasy przystało - chujowe. Tzn. czysto, białe ściany, na których nic nie ma, mebelki, niewielkie i w zasadzie tyle. Mieszkanie bez wyrazu, bez duszy, takie proste ściany, czyste i tyle. I na to 812 że on się tam źle czuje. No nawet ja bym się tam źle czuł. To mieszkanie nie ma jak przyciągać, jak powodować przyjemności bytowania w nim, nie ma nic co by powodowało dobre samopoczucie. Jakaś żenada. Nie to co na st. mac. Wszystkie ściany są zajęte przez motywy kolejowe. Chuj z tym, że to innych nie bierze, ale mnie bierze, bo to ja mam się dobrze w nim czuć. Mam nieć na czym oko zawiesić i mam mieć wrażenie, że jest coś ciekawego w mieszkaniu. Ten wystrój wnętrz, kolejowy ma powodować jakiś wyraz mieszkania. A u nich - nic. Jak w szpitalu. Białe ściany, bez nawet małego obrazka, plakatu, niczego. 
   Jak ludzi mogą tak mieszkać? Później się źle czują w mieszkaniach, mają potrzebę wychodzenia na zewnątrz, a tam za rogami już czatują wysysacze kasy. A może nie potrafią nadać mieszkaniu jakiegoś wyrazu? To już u 824, choć podobnie jak u mnie stare meble, to jakoś jest znośnie. A tam... Nie chciałbym tam mieszkać. 

   172 w wiosce zabrał się za rozebrania auta od takiego gościa, który przywiózł je na części do drugiego swojego takiego samego. Ponieważ ostatnimi dniami było ciepło, to 172 rozbierał to auto niedaleko chodnika w klacie. Z okna widziałem ten wzrok lasek omiatający jego ciało, jego mięśnie. Nie obyło się bez wzroku co poniektórych samców, skrywających swoje upodobania mniejszościowe. Widząc to myślałem - a ja mam dostęp do tych jego mięśni, mało tego taki dobry dostęp, a oni mogą się jedynie ślinić na jego widok. 

  Po za tym trochę działam na st. mac. Wylewka na balkonie została zrobiona tydzień temu i jeszcze tydzień i będę kładł kafelki. Dziś na nią po raz pierwszy wszedłem, wcześniej była dziennie podlewana, by prawidłowo przebiegał proces spajania się jej. Wyszło jakieś 12 wiaderek z zaprawą mieszaną ręcznie. Nanosiłem się, że mnie nogi na drugi dzień jeszcze bolały, bo jednak trza było wnieść piasek na drugie piętro, a co zużyłem w sensie wylałem wiaderko, to musiałem iść po następny piasek. 
  
   Dziś zabrałem się za auto, bo je też trza do zimy przygotować. Odkręciłem wszystkie śruby w kołach, przesmarowałem i wkręciłem ponownie. Niektóre były tak dojebane, że bez rury, jako brechy się nie obyło. W warsztatach samochodowych tak przykręcają, bo jakby się komuś koło odkręciło, to byłby duży problem, to profilaktycznie tak dowalają, że na trasie wymiana koła wręcz niemożliwa. W aucie czeka wymiana sprzęgła. No zużyło się przez lata jeżdżenia i teraz łożysko oporowe już zeszlifowało ramiączka odciągające tarczę od silnika, przeto zaczęło trochę już strzelać. Stwierdził to i pokazał mi znajomy mechanik z czasów młodości, który nadal jest mechanikiem. Znajomości nadal trzeba mieć, bo bez nich to ciężko nawet w tych czasach. 

   W grze kolejowej, sceneria została raz sprawdzona w trzecim, ostatnim etapie i na razie tam ugrzęzła. Poprawiam otoczenie dopracowując je. Może zostanie wydana w październiku lub listopadzie. Od 5-go marca kiedy została dodana, nadal prace nad nią są w toku i jej sprawdzanie. Te sprawdzanie scenerii to taka mała kula u nogi tej gry hamująca jej rozwój. Wymagania dot. scenerii powodują, że mało kto robi duże scenerie, w sensie układu torowego i niewiele takich powstaje, przez co jeździ się po tych samych małych stacyjkach. Administracja też widzę nie ma koncepcji co z tym zrobić. 
    W ramach zdjęcia wnętrze nastawni, w których kiedyś może będę dyżurował. 
      To wnętrze jednej nastawni, a poniżej drugiej.
   Może kiedyś uda się zagrać i pomachać tymi wajchami. 
   Kiedyś podobne wrażenie zrobiła na mnie nastawnia kolejowa w Orzyszu. Jak wlazłem do wnętrza, to podobnie rząd wajch, jak powyżej i wtedy pomyślałem - te wajchy i jak wśród nich.  
   Tyle, bo zaś przeciągnę opublikowanie. 
   Narka.

piątek, 11 września 2020

Piątek #1707

     Ostatnio obserwuję kolejny miły symptom malejącego społeczeństwa. Otóż w połączeniu z zarazą nastąpiło przyśpieszenie zjawiska, które i tak by nastąpiło, czyli nadprodukcji żarcia. Zaraza przyśpieszyła to o tyle, że w związku z nią zamknięto granicę dla przepływu towarów zrywając kontrakty, bo zaraza, a w jej trakcie niekoniecznie je odnawiając. 
    Jak wiadomo jesteśmy nadproducentem żarcia. Robimy go więcej niż jesteśmy w stanie przeżreć. Do tego jak zostały wstrzymane odbiory za granicą, to zapchaliśmy się własną produkcją. Efekt. Masło, które przed zarazą kosztowało 5,50zł lub (takie modne) 4,99zł za kostkę, teraz można dostać w stonce za 2,25zł. Przy okazji masła pamiętam, a chyba to tu nawet opisywałem, że kiedyś, jak już ceny na światowych giełdach spadły, a u nas były nadal wysokie, to powiedziano, że Polscy przyzwyczaili się już do tych cen i nie będziemy obniżać. Czy teraz producenci przyzwyczajają się już do tego że staną maszyny i linie produkcyjne, bo w tych cenach nikt już tego nie kupuje? 
   Mleko w kartonach w (jak to się fachowo nazywa) regularnej cenie 2zł/ltr. w przecenach i to częstych leci za 1,45zł/ltr. Ciastka np. Maltanki, regularna 2 zyla, w przecenie 1,30zł. Pomidory 2,50zł/kg, cebula 1zł/kg i tak by można wymieniać i wymieniać. Efekt nadprodukcji żarcia widać już doskonale. Po kilku m-cach zarazy magazyny się już zapełniły i nie ma już gdzie składować, więc trza opchnąć po taniemy, byle tylko zeszło i by nie wyciepować.
   Czemu w takim razie nie robi się, albo nic o tym nie wiem, w krajach Ameryki Płd. kampanii jedno dziecko na rodzinę (jak kiedyś w Chinach), skoro z tego powodu dla społeczeństwa jest tyle dobrego. No własnie, bo się żachnąłem. Dla społeczeństwa, to nie jest dla władzy. I tu jest sedno sprawy. 
   Obejrzałem przedwczoraj i wczoraj do końca, tradycyjnie na raty, film Vegi - Polityka. Nic mnie w nim nie zaskoczyło, a nawet chyba forma pokazania tego w takiej ilości, ale po łebkach nic nowego nie wniosła. To już lepiej, jak dla mnie, pokazane to było w filmie "Złoty środek" 2009. W "Polityce" było liźnięcie po łebkach i tyle. Bez obejrzenia filmu o tym wiem. Jak dla mnie zrobiony na siłę, na szybko, bo wybory szły więc pora przyciągająca widza. 

     Remont. Czy ja z nim skończę do zimy? Nie wiem. Najgorsze, że trzeba, cokolwiek robię, uczyć się jednorazowo jak ma to być wykonane, zrobione, by to raz, dwa razy zrobić i tyle. Przekopywanie internetu w poszukiwaniu prawidłowych rozwiązań z uzasadnieniem, bowiem lubię jak coś jest jednocześnie wyjaśnione dlaczego tak. Już miałem robić wczoraj wylewkę na balkonie, ale lektura jak to ma być zrobione przesunęła kolejność prac. 
    Ogólnie to cały czas łazi za mną niechciejstwo. Tak trochu wegetuję w czynnościach dnia i nie umiem się z tego wyrwać. Cały czas myślę o kopalni i o, albo straconym projekcie, albo o uratowaniu siebie od zajechania się pracą. Na st. mac. jest tyle roboty po zaniedbaniach ostatnich lat, że tu również można by się zajechać pracą, to jakoś to opatrzyło mi się i patrzę na ten stan, patrzę i już się do niego przyzwyczaiłem i mi nie wadzi. I to jest chyba najgorsze. Owszem bieżące sprawy porządkowe są realizowane, czasem coś ruszę zaległościowego, ale to czasem. 
    Nawet w grę gram tak jakby od niechcenia. Nie sprawia mi już takiej, może z powodu, że jednak muszę się ukrywać, satysfakcji jak kiedyś. Robię scenerię jest już na 3-im, ostatnim etapie, ale też tak ostatnio do niej sięgam na siłę. Jesień? Ona tak wpływa. Świadomość nadciągającej zimy? 
    Tyle, bo za chwile do dalszych prac. 
    Zdjecie. 

    Wagon pocztowy na stacji Olsztyn Główny. Pewnie już go tam nie ma. 
    Narka.
   

wtorek, 8 września 2020

Wtorek #1706

      Się tu takie zaległosci zrobiły we wpisach, że....
    Szczury. Do nich jeszcze powrócę. Otóż zasadniczo to one są cicho, ze względu na uwarunkowania przyrodnicze, tzn. ileś tam zwierzątek w przyrodzie na nie poluje, to też nie mają odruchu, że hałasują. W czwartek, kiedy znalazłem dwukropka ostatnia już szczurzyca zaczęła z siebie wydawać coś a'la piski, tylko w niskich tonach. Zaintrygowało mnie to, tym bardziej, że to co pisałem wyżej, zasadniczo one były cicho, nawet jak ich było dużo. Przeczuwając, że coś się dzieje, myślałem, że to dwukropek te odgłosy wydaje, podlałem jeszcze za oknem bazylię i coś tam jeszcze zrobiłem, bowiem przypuszczałem, że konieczne będzie natychmiastowe wyjście do weterynarza. Odsunięcie półki w rogówce wykazało, że wyjście już jest zbędne. 
   Ale wracając do odgłosów, które wydawała ostatnia szczurzyca, to zastanawiałem się nad tym, że:
 a) wzywała pomocy dla dwukropka
 b) w naszym rozumieniu opłakiwała ją
 c) chciała by ja stamtąd zabrać. 
   Wiem, że teraz może popłynąłem, ale nie wiem czy rozumiecie. Te odgłosy które wydawała na tyle mnie zaintrygowały, że w połączeniu z niewidzeniem dwukropka w ostatnich dniach na karmieniu, skłoniły mnie od razu do działania. Normalnie szczury w ogóle takich odgłosów nie wydają. No chyba, że ja tutaj popłynąłem z nadinterpretacją. 

    Gram w tedeka i z dwa tyg. temu grałem na jednym ekranie, tzn. prowadziłem wirtualny pociąg, a na drugim puściłem coś z yt. W pewnym momencie komp zrobił pyk, cyk i wyłączył się. Przeczuwając przegrzanie się, a wiem, że karta graf jest słaba macnąłem ją i radiator był tak gorący, że ledwo dało się go macnąć. 
    Ponieważ wychowałem się na bajeczkach, w tym na "Pomysłowym Dobromirze" to wzorem tych bajeczek postanowiłem przechytrzyć po raz kolejny producentów i wymyślić coś, co uzdrowi sytuację. Karta graf miała chłodzenie pasywne, bowiem lubię ciszę, a nie kompa, który działa jak turbina. Miałem stare karty graficzne, również z chłodzeniami pasywnymi, które leżały na zasadzie przydasi. Pogrzebałem w nich i znalazłem odpowiednią, z radiatorem, który mniej więcej pasowałby montażem od odbioru ciepła z procesora. 
   Oryginalny radiator na karcie graf. 

  A tu radiator zdemontowany ze starej karty graf.

  Swoją drogą nasuwa się oczywiste pytanie, czemu producent nie zamontował większego radiatora do swojej? Oszczędności, czy planowe postarzanie produktu. 
   W ub. środę zabrałem się popo do wymiany radiatora w karcie graf. Trzeba było wyciąć w niej miejsce na kondensatory, przyciąć by było miejsce na przedłużkę gniazda do monitora i wywiercić otwory do montażu jej do karty graficznej. 
   Prace trwały wtedy, kiedy dwukropek była już w swoim ostatnim dniu życia. To są minusy dania względnej wolności szczurom, że nie widzę co się z nimi dzieje. Siedzą/śpią za dnia w swoich norkach bez mojego zaglądania do nich, bo by się płoszyły regularnie i ciągle szukały nowych miejsc, do których nie zaglądam. Ze sprzątaniem był problem, bo po owym, często na kilka dni przenosiły się w inne gdzie nie grzebałem. 
   Wracając do karty graf. Cała operacja wymiany, głównie przycinania, wiercenia otworów trwała 3h. Efekt końcowy.


   I jeszcze ujęcie z porównaniem wielkościowym radiatorów. 


   Oczywiście jak włożyłem do kompa, to zastanawiałem się, zrobi pyk, cyk, nastąpi małe zwarcie, bo czegoś nie zauważyłem, choć w newralgicznych pkt. na radiator nakleiłem taśmę izolacyjną, i pozbawię się kompa na tydz. czasu, czy ruszy. 
   Ruszyła. Testy wykazały, że dwukrotnie większy radiator daje radę z odprowadzaniem ciepła, a jego nieregularne kształty przy tej karcie sprawdzają się bardzo dobrze. 
   Przedłużyłem życie w zasadzie całego kompa, bo on już staruszek jest, o jakieś pół roku, jak nie rok. Jedyną rzeczą która go najwięcej obciążą jest tedek i pod niego w zasadzie ileś lat temu wymieniłem skrzynię na używkę od 373. Karta teraz dostała w dupę, bo wymieniłem dwa monitory na gamingowe, mają 100 kHz odświeżania, ale za to obniżoną rozdzielczość niż fabryczna 1280x720, bo bym musiał z lupą patrzeć na ekrany. Więc już tylko z tego powodu karta jest obciążona. Teraz gra i jak dodatkowo puszczę film na yt. no to już ma co robić i robi za kaloryfer na grupie A. Ale od czasu wymiany radiatora, ani razu się nie wyłączyła, choć okresowo, z czasem co raz rzadziej, sprawdzam organoleptycznie temp. radiatora. 
   
   Tu jeszcze jedno zdjęcie, które nie chce mi się na górze dodać. 

   Na jak długo wymiana radiatora starczy, jak będę pamiętał, to info tu jakieś wciepnę. 
   Tyle, bo dziś wyjazd do 824, więc pora na czynności rozruchowe i opuszczenie st. mac. 
   Narka.

czwartek, 3 września 2020

Czwartek #1705

    Kończy się pewna historia. Historia szczurów na st. mac. Dziś, ponieważ nie widziałem jej od 3 dni na karmieniu, znalazłem w łóżku martwą szczurzycę - dwukropka. Miała taką ksywę bowiem z tyłu przy ogonie miała po jego obu stronach dwie czarne kropki, przeto mogłem ją zawsze rozpoznać. To była ostatnia szczurzyca, z którą miałem jeszcze kontakt dotykowy. Na karmieniu, czasem ją trochę pogłaskałem, ale delikatnie, bo tylko trochę pozwalała się dotknąć. Wzięcie na ręce wiązało by się z użyciem już trochę siły, by na rekach została i nie uciekła. 
   W jakim wieku mogła być? Hmm, tu można tylko w przybliżeniu domniemywać. Skoro najmłodsza była z listopada 2017, to dwukropek mogła być najmniej o 2 m-ce starsza. Mogła być z lata 2017 więc przyszło jej żyć na st. mac. 3 lata. 
   Nie miała żadnego guza, obejrzałem ją dokładnie już po wyciągnięciu z łóżka. Chodziła ociężale przez ostatni okres, ale wiązałem to z objawami starości. Wszak babcia z kuchni sunęła prawie 2 m-ce. Szkoda, bo odejście w ten sposób każdego zwierzątka ze st. mac. ciąży na mnie przez kilka dni, mimo dość luźnego związku z ostatnimi szczurzycami (świadoma decyzja, pisałem o tym), które zostały. Dopiero co odeszła babcia, a tu już zabrało dwukropka. Została ostatnia szczurzyca, najmłodsza, która uchowała się dawnym wywózkom. Pamiętam do dziś dylemat, czy zostawić ją, czy mimo wszystko złapać i wywieźć z innymi. Łapanka wtedy była w kuchni przy drewnianym regale. Widziałem, że jest młoda i ostatnia z tych młodych. W tej, jakże, dramatycznej chwili, postanowiłem ją zostawić - mówiąc do siebie:
- masz szczęście, zostałaś ułaskawiona (podobnie zostały ułaskawione dwie albinoski). 
   Nie mogę sobie niczego zarzucić, bo w takich chwilach, przynajmniej ja, myślę nad tym, co można było więcej zrobić, czy można było jakoś inaczej poprawić jeszcze ich byt na st. mac. Myślę, że miały się najlepiej z dużej ilości szczurów trzymanych w przeróżnych domach. Wszak nie były nigdy zamknięte w klatkach, po za rekonwalescencją po operacjach. Mogły grasować na dużej przestrzeni, miały swobodę ruchu, przemieszczania się. Nikt ich nie niepokoił w ich "norkach", legowiskach w ciągu dnia, a noc pozostawała dla nich. Dbałem by nie było nadmiernych hałasów, dźwięków intensywnych, by ich, w czasie nielicznych imprezek nie niepokojono. 
   Co teraz będzie robić ostatnia szczurzyca, która została? Pewnie będzie jej samotnie, po okresie kiedy na st. mac. urodziła się i jeszcze biegało ok. 20 szczurów. Później jej przyszło żyć wśród ostatniej 9-ki, a teraz doświadczała powolnego odchodzenia kolejnych członków rodziny szczurzej. 
   Po powrocie z Ustronia jeszcze słyszałem jak gonią się pod łóżkiem po moim wyglebieniu, bo wiedziały, czy domyślały się, że jak się położyłem, to zaczynał się czas dla nich. 
   Z wolna mogę przystąpić do sprzątania ich miejsc pobytu w kuchni, wszak najmłodsza właśnie przez większość czasu mieszkała w kuchni. To dopiero po odejściu albinosek i jak babcia zaczęła już sunąć po kuchni przeniosła się na grupę A. Początkowo do szafki, po drugiej stronie grupy A od łóżka, by następnie wymieniać się z dwukropkiem miejscami pobytu, co widziałem czasem wieczorem w porze karmienia i po niej. 
   Zdjęcie. 
   Od razu wyjaśnię, czemu szczurzyce mają zdjęcia pośmiertne. Są pół dzikie i oprócz tych oswojonych, żyrafki, myszaka, myszyna, reszta nie była na tyle oswojona, by móc je sfocić. Nie wychodziły w ciągu dnia z "norek", a robienie im zdjęć z lampą błyskową było by najgłupszym rozwiązaniem. 


   Zastanawiałem się przez chwilę czy robić zdjęcia, czy nie. Jednak później już ich nie zrobię, a jeszcze później mogę żałować, że nawet takich nie zrobiłem. 
  
  Dobrze, że wczoraj miałem dzień, w którym dużo zrobiłem, dzięki temu łatwiej będzie mi przejść przez dziś, nie mając jeszcze świadomości kolejnego bezczynnego dnia. 
  Narka.

środa, 2 września 2020

Środa #1704

     Trza się zabrać do opisu wyjazdu w góry. Wpierw wyjazd nie miał określonej godziny, ale ok. południa pojawiło się info, że to o 14:30. By nie było ujadania ze strony 979, to na tą godz. byłem gotowy. jednak się opóźniło i dopiero godz. później pojechaliśmy. W tym czasie jeszcze zeżarłem na szybko, by później nie stękać lub myśleć o babci w studni. W drodzę podjechaliśmy po 815 i ruszyliśmy na wyjazd. Dość ciepło było, jakieś 28 C, dla mnie idealna temperatura. 979 wybrał drogę szybką, bo w młodym wieku to takie się wybiera i GPS prowadził nas do celu. Obserwowałem jego jazdę i z przykrością musiałem stwierdzić, że z dawnej nauki niewiele zostalo. Brak mojego stękania nad nim spowodował, że nabrał swoich nawyków niekoniecznie dobrych. Np. pas ruchu zmienia przez bardzo szybki ruch kierownicą, co powoduje dosłownie rzut w fotelu. W zimie takie coś i może go ponieść niekoniecznie w kierunku, w którym chciałby kontynuować jazdę. Nie wiem skąd taki nawyk, skoro zalecałem mu płynne ruchy autem. Przestał też omijać dziury, mało patrzy na drogę, albo tylko czy mieści się w pasie ruchu. 3/4 dziur zaliczonych. Prawie rozbawiło mnie, bo na drodze, GPS prowadził przez jakieś wiochy by ominąć zatory na drogach, leżał kamior. Zastanawiałem się ominie, czy nie i tak, zgadliście, dwie opony przeszły po kamiorze, a wystarczył mały ruch kierownicą i opony nie musiały by po nim przechodzić. 
    Jeszcze jeździ na luzie, ale nie rozumie w których sytuacjach warto wrzucić na luz, w których nie. Po prostu po osiągnięciu jakiejś prędkości wyrzuca z biegu nawet jak jedzie pod wzniesienie, by za chwile, co jakby oczywiste, ponownie wrzucić bieg. To co starałem się go uczyć, by patrzał na droge daleko, nie tylko na auto przed sobą też się zatraciło. Jeszcze czasem patrzy dalej jakie są światła, ale też z tym różnie. 
    No ok. W sumie to jego auto i jego koszty. To on będzie musiał auto oddawać częściej do mechanika, z powodu szybszego zużycia zawieszenia i części biegowych, na co oczywiście będzie musiał zarobić. 
   Po jakiejś 1,5 h dotarliśmy na miejsce, bo przez wioski jechaliśmy powoli, droga na więcej nie pozwalała. 
   Ulokowaliśmy się w ośrodku GDDKiA o/Katowice w pokoju 3 osobowym przy czym dwa łóżka w takiej jakby wnęce za drzwiami rozsuwanymi. Przyjemnie, łóżka wygodne, budynek w starym stylu z dużym lastrykowym parapetem wokół całego pokoju, który robił za dodatkową, dość spora półkę. 
    
   Notka idzie w stanie w jakim jest, bo ciągle tory na stacji zajęte. Obecnie też, ale jakoś ją przepchnę. Reszta z wyjazdu może jutro. 
   Zdjęcie. 
  Ośrodek, w którym przebywaliśmy. Okna widoczne od strony świetlicy. My mieszkaliśmy z drugiej strony. 
   Narka.