sobota, 6 listopada 2021

Sobota #1837

    Dawno temu, jak jeszcze byłyśmy piękne to podrywał nas pewien piłkarz. Spotkałem sie z nim kilka razy, jakoś rozkręcało się, ale na którymś tam spotkaniu on spytał się czy jestem pewien, że będę mu wierny. Po chwili zastanowienia, by nie palnąć czegoś głupiego powiedziałem, że nie wiem. To zakończyło nasze spotykania się. 
    Długo nad tym myślałem, nad opcjami możliwych odpowiedzi, bo okazało się, że szczerość w tym przypadku wyszła nie najlepiej. Czemu tak jest, że jak wchodzimy z drugą osoba w związek, to tak jakbyśmy ją w markecie ściągnęli z półki, kupili i już jest nasza, tylko nasza. I niech się nawet nie odważy myśleć o kimś innym. Przecież nie nabywamy kogoś tylko dla siebie, ale z jego znajomymi, z jego całym bagażem dotychczasowego życia. Mało tego, nasz dotychczasowy bagaż musimy jakoś połączyć z tym drugim. 
   Wydaje mi się, że większość związków rozpada się, bo w znacznej części wydaje się, że kogoś kupiliśmy w markecie i jest nasz, tylko nasz oraz, że nie widzimy, albo nie zdajemy sobie sprawy z tego bagażu życiowego jaki ma ze sobą. 
   W latach 90-ych trochę jeździłem z ekipą (oczywiście inną niż późniejsze wioskowe mięśniaki) po lokalach branżowych w PL. Kiedyś wylądowaliśmy we wrocku. Lokal jak lokal w tamtych czasach, nic szczególnego. Pełno w środku, bo wtedy było w nich pełno. Na parkiecie jakiś mięśniak (no któżby inny) zwrócił moją uwagę. Ubrany w koszulkę na ramiączkach, by było widać jego wdzięki. Zacząłem się do niego dostawiać. Jak już się trochę bardziej posunąłem, w tańcu ręce miałem na jego części od pasa w górę pod koszulką, on powiedział, iż jest w związku. Trochę mnie wtedy zszokowało, a jeszcze bardziej, gdy po moim pytaniu, czy partner tu je?, odpowiedział - tak. Najprawdopodobniej pomyślałem wtedy, skoro mu to nie przeszkadza, to co się tym mam przejmować. Jak już natańczyliśmy się, to poszliśmy do "jego" stolika, przy którym siedział partner. No tu się zdziwiłem kompletnie, bowiem spodziewałem się jakiegoś równie przystojnego mięśniak, a ten znacznie odbiegał od swojej drugiej połówki. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że z brzydszą połową związku b. dobrze mi się gada. Mięśniak poleciał gdzieś na salę dalej się bawić, a my gadaliśmy. oczywiście podpytywałem o związek, bo zdziwiła mnie tak znaczna różnica wyglądowa. Pytałem się czy nie drażni go, jak mięśniaka ciągle podrywają, czy nie boi się, że mięśniak go zostawi z jakimś innym mięśniakiem. Sens słów, które wtedy wypowiedział pamiętam do dziś. Powiedział, że prowadzą luźny związek. Nie gonią za sobą wzajemnie, nie pilnują się, nie inwigilują. Mieszkają razem (tam chyba tyle padło) od 2 lat i żyje im się b. dobrze. Przy tym luźnym związku ważne było to (jak sie wyraził ten brzydszy) by [(tu padło jego imię) nie pamiętam] wrócił do domu. Coś tam jeszcze podpytywałem o te powroty, ale powiedział - jak widzisz na razie wraca. 
   Tak mnie to wtedy zaintrygowało, że od razu chciałem stworzyć podobny, widziałem się w takim, tylko nie było z kim. Większość nadal żyła w przeświadczeniu, i tak ma do dziś, kupna partnera z marketu na własność li tylko dla siebie. 
   Mnie o tym dość wcześnie uświadomił 800. Nauczył mnie tolerancji dla drugiej osoby, jej otoczenia, jej znajomych, zainteresowań itp. I tak też z czasem robiliśmy. Jak dało się jechać na jakieś imprezki wspólnie to jechaliśmy wspólnie, jak nie, to on, czy ja jechaliśmy sami. Przy wspólnych wyjazdach, gdzieś tam rżnęliśmy się w kątach. Z czasem zauważyłem, że go kręcą takie sytuacje, w których rośnie adrenalina, bo akurat ktoś wejdzie. Przyzwyczaiłem się i nawet mi się to zaczęło podobać. Coś w tym było takiego niezwykłego, jednorazowego, do tego równolegle z narastającym podnieceniem należało układać wyjścia z sytuacji awaryjnych, głównie polegających na tym, że my dochodzimy i właśnie ktoś wchodzi. Urywkowo pamiętam takie sytuacje, jak imprezka w Zabrzu Rokitnicy u jakiegoś kolegi 800, kiedy zaszyliśmy się w jakimś małym pokoju i tam dawaliśmy czadu, oczywiście do końca. Pamiętam, że z pokoju wyszliśmy mokrzy, ale na imprezce to nic dziwnego, no może byliśmy trochę za bardzo. W Kołobrzegu, kiedy on wyjeżdżał na praktyki w lecie, robiliśmy to pod prysznicem w akademiku, więc też hardcore. No i kiedyś, co chyba już opisywałem, w pociągu z Wisły Głębce, w zimie, wtedy wagon jeszcze z przedziałami jechał. Byliśmy w przedziale we dwóch no i wtedy jeszcze dobrze grzali w pociągach. W krótkim czasie zaczęliśmy robić zapasy, w miarę upływu czasu i grzania się pozbawialiśmy się ubrań wierzchnich. W okolicach Pszczyny byliśmy już w klatach, cały czas przeciągając się po przedziale. Chyba przy Katowicach Ligocie kapłem się, że za chwilę wysiadamy, a my cali spoceni, mokrzy, nasze ubrania też, bo nim je ściągnęliśmy, to już były mokre. Przestaliśmy się mocować i w okolicach Brynowa ubieraliśmy się, by zdążyć wysiąść na głównym z pociągu. Ponieważ ja z tych ciepłolubnych, to jak miałem na sobie mokre ubranie, to od razu za dworcem zacząłem zamarzać. Temperatura było ujemna i to coś w okolicach -7C. W tramwaju 102N udało mi się po kilku przystankach zdobyć miejsce przy grzejniku. Mimo praktycznie przywarcia do niego cały dygotałem. Jednak wiek robił swoje. Nie byłem później przeziębiony, organizm wytrzymał. 
    Inną sprawą było, że pociągi na początku lat 90-ych jeździły pełne, nie to co dziś, a przez cały przejazd nikt nie wszedł do przedziału zasłoniętego zasłonkami, nawet nie sprawdzono nam biletów. 
   Równym, czy nawet większym przegięciem była scena w autobusie Jelcz PR110 turystyk, którym jechaliśmy do Paryża na sylwestra w dziewięćdziesiątym którymś roku. Zajmowaliśmy ostatnie siedzenia w tyle autobusu, tam jest ich 5, oprócz nas jechał też jego najlepszy kolega ze swoją laską i jakaś koleżanka. W nocy lub bliżej nad ranem, kiedy byliśmy już trochę wstawieni bo łyknęłiśmy, zacząłem mu obciągać i bardzo się w to wkręciłem. Przed nami pełny autobus ludzi, a ja mu ciągnę druta, przy śpiących lub nie, innych pasażerach. W tym momencie to na nim spoczywało obserwowanie przedpola i boków. Teraz wyobraźcie sobie tą sytuację, ja klęczę przed nim, w zasadzie to nie ma mowy, bym szybko się podniósł. Siedzimy na silniku, który hałasuje, wtedy były inne standardy, obok jego kolega i koleżanki. Znałem ich też, ale mieli by wielkie zdziwko, jakby się ocknęli, a my w takiej pozycji. Z przodu jakby się ktoś podnosił, to słychać by nie było, bo ten silnik pod nami, tylko widać. No mieliśmy kilka takich jazd. Pewnie on to też dobrze pamięta. 
    I to był taki związek udany. Wiadomo, w młodym wieku, wygląda to inaczej, odbiór też jest inny. To zakochanie się, te uczucie no i wspólnie spędzony bardzo mile czas. Wyjazdy na wakacje, wyjazdy w ogóle. No piękne. Kiedyś może do tego wrócę.
    Taki związek, po rozstaniu, chciałem powtórzyć, ale... no właśnie... Ta własność drugiego partnera, z którą ciągle się zderzałem. Nikt nie chciał iść, z tych których poznawałem, na luźniejszą formę bytowania razem. A później..., później skoro pedały nie chciały, to zabrałem się za wioskowe mięśniaki. A jak z wioskowymi mięśniakami, to w części mogliście tu przeczytać. 
   Zdjęcie. 
 Nastawnia Zeb4, jak jeszcze istniała. 
 Oj przywiozło się z tej nastawni "gratów". M.in. te lampy wiszące z sufitu. Stare, jeszcze okrągłe, później, jak widzieliście na zdjęciach z nastawni RCL, robiono już kwadratowe, bo łatwiej. Jedną taką powiesiliśmy nad biurkiem, daje klimatyczne światło. W nocy efekt rewelacyjny, jest oświetlony tylko blat biurka z klawiaturą. Rewelka. Kto przychodził pierwszy raz i widział ją zapaloną to zazdrościł, nawet się mała kolejka zrobiła na następne sztuki. Nie oddaliśmy żadnej. 
Ten schemacik też przywiozłem, wisi w kuchni na ścianie. Wiem, rachityczny, ale taka oryginalna pamiątka.
Aparatu blokowego nie dało się zabrać, tzn. na ścisłość i by się dało, ale gdzie bym go postawił?
  
Centralkę też zabezpieczyliśmy, by inni jej nie zniszczyli. Nie podłączę jej na st. mac., ale jakby RCL działało, to tam bardzo realne, że by działała.
Jeszcze widok z zewnątrz. 
Tyle, narka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz