Ze spaniem ostatnio jest na krawędzi jak na moje lata. Kiedyś to owszem, ale teraz to tak średnio. Wstawianie się na właściwe tory trochę trwa. W pn. do Zakopanego prowadziłem auto, bo więcej zaoszczędzę paliwa i mniej auto się zużyje, bardziej omijam dziury niż 979. Trasa wyszła z dwoma postojami na 5h. Trochę staliśmy w korkach, ale na szczęście niewiele.
Przed Łysą Polaną auta parkowane były już na poboczach z odległości 2 km od właściwego parkingu, ale jak jechaliśmy (przed 13:00) to wysłannicy budżetu lepili za szyby mandaty, mimo iż samochody stały po za pasami ruchu na jezdni, ale wpisywali - postój w pasie drogowym (co sprawdziliśmy w jednym aucie, co tam za wycieraczką). Można..., można... I zaś budżet Bukowiny Tatrzańskiej wzbogacony o niemałą kasę. Miast tam gdzieś wybudować parking duży, nawet kilku poziomowy, to nie - lepiej dbać o budżet gminy, cykliczne wpływy, wszak nagrody za realizację budżetu skądś muszą się wziąć.
Ponieważ na PL stronie było już tak zatkane, że więcej się nie dało, a do tego grasowali wysłannicy budżetu, to pojechaliśmy przez rzeczkę na Słowację, tam wciśliśmy się na centymetry na parking przy sklepie i za darmo, a nie za 30 zyla lub mandat, mieliśmy auto zaparkowane. Nie wyobrażam sobie, co tam musi się wyprawiać z parkowaniem w sob. lub w nd. skoro w pn. było takie coś.
Poszliśmy na szlak do Morskiego Oka. Przed nami 10 km marszu na ulicy asfaltowej, prawie jak na 3-go maja w katosach, to taka ruchliwa ulica jak Piotrkowska w Łodzi. Dziesiątki gadów lezą do góry, dziesiątki lezą w dół. Dla niektórych, jak dla nas, to marszobieg, bowiem jak zwykle brak czasu, a 2h w jedną, 1,5h w drugą, pobyt nad Okiem, coś tam zeżreć, coś łyknąć i 5h z gowy. W drodze, ponieważ mało było co oglądać góry, a te dziesiątki gadów maszerujące w dół jednak kusiły oczy, to wyłapywałem co ładniejszych mięśniaków i skupiałem na nich i na ich widocznych częściach ciała wzrok. Kilku było godnych uwagi, ale znaczna część to średniaki. I tak statystycznie wypadło lepiej jak w mieście, gdzie pokolenie kciukowców, czy enterokoków zalewa centra miast. Wiadomo, na marszobieg 20 km, to musi być ktoś sprawny, by to przelazł, więc morświny odpadają już na przedbiegach, choć kilku, dosłownie na palcach ręki można by policzyć polazło zmierzyć swoje siły.
Trochę żal koni, które wciągają leniwych na Oko, ale po programie w masakrach rodzinnych na TVN, zmieniono im limity obciążenia w górę, a także zakazano kłusowania na stromych podjazdach. Z Oka to już pełne bryczki zdążają w dół.
Na Oko dotarliśmy ok 16:00. Na placu przy schronisku milion dwieście tysięcy ludzi. Do barierek z widokiem na Oko, ledwie dostaliśmy się, a jak już udało się, to staliśmy jak żołnierze w szeregu ściśnięci. Zwróciłem uwagę, że jest tak pełno, że nawet na schodkach zrobionych z narzuconych kamieni, prowadzących z placyku przed schroniskiem na Oko, zrobił się korek i wszystko stało przez chwilę. Jak się zluzowało, to postanowiliśmy też zejść nad Oko. Po tym wyczynie oczom ukazał się zajęty teren jak brzeg jeziora przez żaby w okresie godowym. Każdy kamień okupowany przez jakiegoś ludzia. Ledwo żeśmy się za mostkiem wbili w akurat zwalniany głaz, który od razu zajęliśmy przed innymi.
W zasadzie byliśmy w ostatniej fali zdążającej do Oka. Po chwilowym pobycie nad wodą, jak ruszyliśmy w dół, to na górę już mało kto zdążał. Nawet dorożki jechały w większości puste, robiąc tylko kurs dla zwiezienia leniwych w dół. Tam miast koni powinni zrobić kolejkę górską lub coś elektrycznego, wszak już są takie możliwości, jak gonić konie w górę i w dół. Fakt, że mają, po tych masakrach rodzinnych wymuszone dłuższe postoje, ale i tak przy obecnych możliwościach można by je już wstawić na boczny tor.
Marszobieg na dół już bez większych postojów, tak że przy aucie byliśmy jakoś po 19:00 i po zahaczeniu o sklep słowacki przy którym parkowaliśmy bez opłaty, ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem trasa z dwoma postojami wyszła 4h przy czym połowę, już jak było ciemno i w deszczu jechał 979, ale chciał. To niech jedzie. W tym czasie żarłem początkowo loda kupionego w stonce, następnie przyglądałem się jak jedzie, ale rzadko się włączałem w jakieś rady odnośnie płynności jazdy i obserwowania z daleka sygnałów i sygnalizatorów. Generalnie, co pisałem już tu chyba, jeździ jak na amatora b. dobrze. Przejął dużo pozytywnych nawyków. Nie goni auta, choć jak jechałem w tamtą stronę to napierał strasznie, ale powiedziałem mu, że z racji niegdysiejszej pracy, jestem na kąśliwe uwagi daleko uodporniony. Auto jest stare (21 lat) to nie ma od niego wymagać zachowania i jazdy jak nowe z 2 litrowymi silnikami, 250 kM. Należy się cieszyć, że jedzie i nie wykańczać go.
979 nie jest rasowym kierowcą i nie będzie, bo mu się nie podoba wielogodzinna jazda i go nie ciągnie. Dobrze, że zdaje sobie z tego sprawę, a jeszcze lepiej, że tyle uwag ode mnie przyjął i je realizuje. Efektem tego, było spalanie średnie 4,7 ltr/100 km przy 3 osobach, jeszcze towarze w aucie i jazdzie po górach, gdzie to spalanie jest zwykle większe, więc wynik rewelacyjny.
W wiosce byliśmy planowo tzn. o 23:30. Na stacji byłem o 23:45. Szybkie mycie i spanie, by już po 1,5h spania wstać i ponownie jechać do katos zawieźć 979 i niby laskę na autobus do Szczecina. Autobus o 03:15 to jeszcze przed - wizyta na stacji po fajki i chemicznego hot-doga.
Po odjeździe autobusu, na stacji ponownie byłem o 03:50, a do łóżka wpakowałem się 10 min później. Oczywiście spania było tyko 6h, więc mało.
Generalnie średnio mi się wypad podobał. Dla nasycenia się górami potrzebowałbym, jak na kopalni, odosobnienia i iścia w bardzo małym gronie po górach. Pewnie i 979 i ja bardziej byśmy byli nasyceni górami, gdybyśmy pojechali w beskid jakiś tu w pobliżu, gdzie szlaki nie są tak oblegane i idzie się faktycznie po górach, a nie asfaltową szosą 10 km w jedną stronę. Owszem z góry schodziliśmy skrótami, przez kamiory naciepane na zbocza przy poręczach, ale ten kawałek nie rekompensował kroczenia po asfalcie w większości.
Po za tym, jak to w takim tłumie bywa, część wybrała się w laciach na taką trasę lub w japonkach. Część se kupiła new buty, to schodziła już w skarpetach, z powodu otarć. Tylko nieliczni mieli buty przystosowane faktycznie do chodzenia po górach, bo może schodzili z głównego szlaku na boki. Sam 979 i niby laska szli w trampkach, ja miałem takie mocniejsze obuwie sportowe.
Dużo było zagraniczniaków, stąd może ceny, za piwo 9zł, z sokiem dyszka. Dań nie sprawdzałem, bo żarcie mieliśmy ze sobą, picie zresztą też.
Miały być zdj. kolejowe, to czasem jak pamiętam, to wklejam. Loki ET42-048 i ET42-019. Nawet nie wiem czy jeszcze jeżdżą.
Ok, tyle, bo zajęcia dnia czekają, a jak zwykle remont się przesuwa. Reszta w następnych notkach, jak będę pamiętał. Tymczas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz