Pisałem o tym już kilka razy, że jak w tym filmie Niezniszczalny bliżej mi do Brucea Willisa niż do tego murzyna. Otóż jeszcze w kato miałem wypisane 48 i na zmianę jechałem, a podwózkę robiłem 110. Akurat przyjechał do zmiany i za kierownicą był młody chłopaczek, którego już kilka razy widziałem, czy mijałem. No i tera wrócę do owego 48. Nie jest to łatwa linia, a w ostnich dniach w zajezdni średnio mi sie chce gonić, tym bardziej, że do zmiany przejechała jakaś locha (pierwszy raz ją widziałem) 15 w plecy. Opóźnieniami to się chyba najmniej przejmuję, byle na końcu było w miarę normalnie. Te normalnie to 13 min od zdania wozu do nocki, więc tak trochę na styk. Pojechałem na linię. Trochę chciałem nadgonić, ale co jakiś gady mnie drażniły. Na mojej linii są już wytresowane i wiedzą jak się zachować, gorzej jak jestem kajś indziej i one nie czają bazy. No więc po 3-im incydencie stwierdziłem, a bujajcie się. Wypadam z obiegu. Tzn. wpuszczam przed się następnego i lecę za nim. Tak zrobiłem i całe następne kółko jechałem w odstępie 2, 3 min za nim. Rewelka, pełen chillout. Tak można pracować, ale niedługo, bo ten za mną to szczytówka, więc zjechał. Plan zresztą byl taki, że jak zjedzie, a będzie już wieczór, to latjący autobus. Jak zaplanowałem, tak zrobiłem. Zaś prawie rekord czasowy na linii, zresztą leciałem swoim wozem, więc parametry znane, osiągi też, więc cóż wiyncyj potrzeba... Nadganiając te ok. 35 min opóźnienia czułem się rewelacyjnie. To już było ok. 21:00 więc lemingi poruszające się w tempie lodowca zjechały do swoich st. mac., więc na drogach luźno, w wozie też no i pieknie się leciało z tymi nielicznymi w wozie. Do tego, co było na wstępie, mnie bliżej do Brucea Willisa, więc na skrzyżo w większości zielone i przy skrzyżo myślałem - tam na górze mnie chyba lubią. No właśnie, czy na górze? Czy na dole. Skąd nas niby Ci z zaświatów obserwują?
W każdym razie ja goniłem, skrzyżo współpracowały leciało się pięknie.
No i tera wracamy do tego młodego ze 110. To jest taki szczupły ok. 22 lat synek. Ubiera się często (uwaga) w róż. No zalatuje branżą jak chuj. On jak miał zmianę na 110 to obok niego przy kabinie był inny synek ok. 19 lat i jak wyszli z wozu to ich obserwowałem i tak się zachowywali jakby było coś wiyncyj jak koleżeństwo między nimi, bo mam już wprawne oko. No i tera lece sobie tym 48 i myślę - zostały mi 3 dni pracy w kato. Jest bardzo mało prawdopodobne, bym się z nim spotkał. Wszak kierowców u nas ok. 200 to szanse są znikome na jakieś spotkanie. No i tera se pomyślcie, co z tym moim bliżej Brucea W.? No tak qrwa. Na drugi dzień mam swoje 37. Ustawiam się na dworcu na wlocie by pokazać komuś tam, bo zmiennik ma L4, by pojechał na siódemkę (st. nr 7 na dworcu), bo nie wszyscy ogarniają. No i wychodzę, pokazuję 7 na palcach, a wóz sie zbliża i hamuje. Za kierownicą widzę kogo (uwaga, qrwa!) no tego ze 110. No i czaicie bazę? No i jak nie stwierdzić, że mam wiyncyj szczęścia jak rozumu... (nie, no .... rozumu też mamy trochę). Oczywiście on nie ogarniał, bo nowy, to się zatrzymał przed peronami, kaj stałem. Wsiadłem i mówię mu by podjechał na 7-kę. Tak zrobił. na 7-ce bez gadów gadka z nim, ale ile można gadać, jak on przyjechał juz po planie, wiec trza było jechać. Nr tel nie wziąłem, bo trochę niezręcznie po kilku zdaniach obcej osoby pytąć się - a dałbyś nr tel. ?
Jak to u mnie w życiu bywa, pojawiają się okoliczności sprzyjające dalszym działaniom. Otóż w tym elektryku, którego odebrałem od niego, coś jakby latało na zakrętach na dachu. Zadzwoniłem do dyspo, by dał mi tel. do niego, czy u niego też coś latało, czy co się w tym wozie dzieje. Dyspo nr. przesłał. Zadzwoniłem. W pierwszej rozmowie rzeczowo spytałem się, czy coś miał, zauważył, że coś jakby lata na dachu i słyszał to? Zaprzeczył by coś słyszał i cos jakby latało. Spytał sie o jaką butelkę w wozie czy cóś innego, ale odp. ze spawdziłem, nawet pod wóz patrzałem i nic.
No i byście nie myśleli, że jakaś ściema, to faktycznie coś jakby większa nakrętka na (chyba) dachu latało. Elektryk, to tego sprzętu tam na dachu trochę jest. Po dwu kółkach dłuższa przerwa to pojechałem pod już nieczynną hurtownię warzyw z wysoką rampą oświetloną i wlazłem jeszcze na skrzynkę po warzywach i własną latarką świeciłem po dachu czy czegoś nie dojrzę, ale nic nie widziałem. Zadzwoniłem więc do niego, by mu powiedzieć, że sprawdziłem i optycznie nic tam nie widzę, ale jak to ja pociągnąłem rozmowę dalej. W sumie gadaliśmy ok. 40 min i ... niby umówiliśmy sie na kolejną rozmowę. Niby, bo to takie kurtuazyjne - to się jeszcze zdzwonimy. Tera znowu piłeczka po mojej stronie, Plan już je, by wysłać do niego, za 2 dni sms-a i poczekać na odp. I tera jeszcze jedno spostrzeżenie. Rozmawiało nam się, bardzo dobrze. Tzn. więcej ja mówiłem jak on, ale i tak udało się jakieś wspólne tematy osiągnąć. On musiał kończyć, bo gdzieś tam byl umówiony, ale c.d. może nastąpi.
Reasumując. Po linii 48 myślałem, że szansa spotkania się z tym ubierającym sie częściowo w róż jest niewielka, śladowa, no bo wśród tylu pracowników, na ostatnie 3 dni pracy spotkać go ponownie, no to weź....
A tu.... spotkanie. No i co ja mam o tym myśleć, do cyca?!
No i tera wracamy do tego młodego ze 110. To jest taki szczupły ok. 22 lat synek. Ubiera się często (uwaga) w róż. No zalatuje branżą jak chuj. On jak miał zmianę na 110 to obok niego przy kabinie był inny synek ok. 19 lat i jak wyszli z wozu to ich obserwowałem i tak się zachowywali jakby było coś wiyncyj jak koleżeństwo między nimi, bo mam już wprawne oko. No i tera lece sobie tym 48 i myślę - zostały mi 3 dni pracy w kato. Jest bardzo mało prawdopodobne, bym się z nim spotkał. Wszak kierowców u nas ok. 200 to szanse są znikome na jakieś spotkanie. No i tera se pomyślcie, co z tym moim bliżej Brucea W.? No tak qrwa. Na drugi dzień mam swoje 37. Ustawiam się na dworcu na wlocie by pokazać komuś tam, bo zmiennik ma L4, by pojechał na siódemkę (st. nr 7 na dworcu), bo nie wszyscy ogarniają. No i wychodzę, pokazuję 7 na palcach, a wóz sie zbliża i hamuje. Za kierownicą widzę kogo (uwaga, qrwa!) no tego ze 110. No i czaicie bazę? No i jak nie stwierdzić, że mam wiyncyj szczęścia jak rozumu... (nie, no .... rozumu też mamy trochę). Oczywiście on nie ogarniał, bo nowy, to się zatrzymał przed peronami, kaj stałem. Wsiadłem i mówię mu by podjechał na 7-kę. Tak zrobił. na 7-ce bez gadów gadka z nim, ale ile można gadać, jak on przyjechał juz po planie, wiec trza było jechać. Nr tel nie wziąłem, bo trochę niezręcznie po kilku zdaniach obcej osoby pytąć się - a dałbyś nr tel. ?
Jak to u mnie w życiu bywa, pojawiają się okoliczności sprzyjające dalszym działaniom. Otóż w tym elektryku, którego odebrałem od niego, coś jakby latało na zakrętach na dachu. Zadzwoniłem do dyspo, by dał mi tel. do niego, czy u niego też coś latało, czy co się w tym wozie dzieje. Dyspo nr. przesłał. Zadzwoniłem. W pierwszej rozmowie rzeczowo spytałem się, czy coś miał, zauważył, że coś jakby lata na dachu i słyszał to? Zaprzeczył by coś słyszał i cos jakby latało. Spytał sie o jaką butelkę w wozie czy cóś innego, ale odp. ze spawdziłem, nawet pod wóz patrzałem i nic.
No i byście nie myśleli, że jakaś ściema, to faktycznie coś jakby większa nakrętka na (chyba) dachu latało. Elektryk, to tego sprzętu tam na dachu trochę jest. Po dwu kółkach dłuższa przerwa to pojechałem pod już nieczynną hurtownię warzyw z wysoką rampą oświetloną i wlazłem jeszcze na skrzynkę po warzywach i własną latarką świeciłem po dachu czy czegoś nie dojrzę, ale nic nie widziałem. Zadzwoniłem więc do niego, by mu powiedzieć, że sprawdziłem i optycznie nic tam nie widzę, ale jak to ja pociągnąłem rozmowę dalej. W sumie gadaliśmy ok. 40 min i ... niby umówiliśmy sie na kolejną rozmowę. Niby, bo to takie kurtuazyjne - to się jeszcze zdzwonimy. Tera znowu piłeczka po mojej stronie, Plan już je, by wysłać do niego, za 2 dni sms-a i poczekać na odp. I tera jeszcze jedno spostrzeżenie. Rozmawiało nam się, bardzo dobrze. Tzn. więcej ja mówiłem jak on, ale i tak udało się jakieś wspólne tematy osiągnąć. On musiał kończyć, bo gdzieś tam byl umówiony, ale c.d. może nastąpi.
Reasumując. Po linii 48 myślałem, że szansa spotkania się z tym ubierającym sie częściowo w róż jest niewielka, śladowa, no bo wśród tylu pracowników, na ostatnie 3 dni pracy spotkać go ponownie, no to weź....
A tu.... spotkanie. No i co ja mam o tym myśleć, do cyca?!
Do tej historii jest c.d., ale będzie w następnej notce.
Tymczasem ostatni dzień pracy w Kato za mną. Przeleciał jakoś tak bezemocjonalnie. Tzn. z tyłu gowy kołatało się, że ostatni raz jadę tą trasą, ostatni dzień dali mi "moje" 37, ale wolmo, więc wolmo się toczyłem bez jakiegoś szczególnego gonienia, tym bardziej, ze świadomość narobienia czegoś na koniec powstrzymywała wersję latającego autobusu. Zresztą, na szczęście wolmo sie tego nie da zrobić.
Pozostanie jeszcze obiegówka 2-go i później jeszcze odebranie kasy i epizod w kato zostanie zakończony. Podsumowanie to pewnie za 2 m-ce, kiedy będzie porównanie z new msc. pracy i wyjdzie na ile to było dobre posunięcie.
Zdjęcie.
Nie, to nie moja ciężarówka na tym screenie, ale fajnie wygląda. Tymczasem ostatni dzień pracy w Kato za mną. Przeleciał jakoś tak bezemocjonalnie. Tzn. z tyłu gowy kołatało się, że ostatni raz jadę tą trasą, ostatni dzień dali mi "moje" 37, ale wolmo, więc wolmo się toczyłem bez jakiegoś szczególnego gonienia, tym bardziej, ze świadomość narobienia czegoś na koniec powstrzymywała wersję latającego autobusu. Zresztą, na szczęście wolmo sie tego nie da zrobić.
Pozostanie jeszcze obiegówka 2-go i później jeszcze odebranie kasy i epizod w kato zostanie zakończony. Podsumowanie to pewnie za 2 m-ce, kiedy będzie porównanie z new msc. pracy i wyjdzie na ile to było dobre posunięcie.
Zdjęcie.
Narka i udanego sylwestra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz